Wracamy nad Potok Karlikowski i ponownie jesteśmy w Świemirowie nad Stawem Reja. W dzień spaceru udało się trafić na piękną i słoneczną pogodę. Tym razem, w pozostałą część trasy wzdłuż Potoku Karlikowskiego, udamy się zgodnie z jego nurtem i dotrzemy do jego ujścia do Zatoki Gdańskiej. Na tym odcinku potok jest prawie w całości skanalizowany. O płynącej pod miastem rzeczce przypominać nam będą tylko zbiorniki retencyjne i żeliwne włazy studzienek kanalizacyjnych.
Celem będzie próba przejścia możliwie jak najbardziej zgodnego z przebiegiem potoku. Warto jednak już na wstępie zaznaczyć, że jest to niemożliwe, gdyż w wielu miejscach strumień, który jest obecnie zintegrowany z kanalizacją deszczową, przepływa przez tereny niedostępne – elementy miejskiej infrastruktury, bądź ogrodzone działki. Będziemy posiłkować się mapą przebiegu sopockich potoków, którą otrzymałem od ZDiZ (za którą bardzo dziękuję), stroną geoportal.gov.pl oraz własną wiedzą i znajomością miasta.
A więc ruszamy! Najpierw przechodzimy przez działkę u zbiegu ulic Armii Krajowej i Reja. Obecnie znajduje się tu parking obsługiwany przez spółdzielnię „Kooperacja”, tak przynajmniej można wyczytać na oznaczeniach. Na budce strażniczej wisi nawet informacja, że brak opłaty może skutkować założeniem blokady na koła samochodu. Jednakże nikogo z obsługi tu nie ma, wjechać może każdy, kierowcy parkują darmowo. Mówiąc kolokwialnie: nie wiadomo o co chodzi.
Dochodzimy do niewielkiego skweru przy pętli autobusowej. Tutaj natrafiamy na murowaną studzienkę kanalizacyjną z betonowym włazem. Wyraźnie słychać szum wody. Sama pętla, skwer i skrzyżowanie to miejsce gdzie niegdyś znajdowała się kaszubska osada Świemirowo. Nazwa nadmorskiej (w średniowieczu brzeg znajdował się w innym miejscu) wsi – Swemirove została wymieniona w dokumencie wystawionym przez księcia Mściwoja I już około roku 1212. Potwierdzeniem był zachowany i bardziej znany przywilej księcia Świętopełka z 1259 roku. Łacińska nazwa wsi powtarza się w późniejszych zapisach i dokumentach wielokrotnie. Niemcy zmieniają nazwę na Schmierau.
Osadę przyłączono do utworzonej w 1874 r. gminy Sopot a w 1901 r. stała się częścią miasta. Zamieszkiwana była głównie przez napływającą z kaszubskich wsi ludność o polskobrzmiących nazwiskach, ale również przez biedniejszą ludność niemiecką.
Pochylmy się jeszcze na moment nad samą nazwą potoku, ponieważ pojawia się tutaj pewien dysonans, o którym wspomniałem już w pierwszej części jego opisu – „Do źródeł”. Niektóre źródła, szczególnie starsze, podają nazwę „Świemirowski” a ściślej „Schmierauflieβ”. Niemieckojęzyczne mapy okresu Wolnego Miasta Gdańska stosują tylko taką nazwę. Jednakże Franciszek Mamuszka w Bedekerze Sopockim pisze o Kaszubach ze Świemirowa, którzy płynący przez ich osadę strumień nazywali „Karlikiem”.
Karlik, czyli mała i wartka rzeczka płynąca przez las, między wzgórzami a następnie napędzająca młyny, zasilająca stawy i wreszcie wpadająca do morza tuż obok rybackiej przystani. Być może to niemieckojęzyczna ludność Sopotu, niechętna Polakom, Kaszubom i Słowiańszczyźnie w ogóle, przyjęła stosowanie nazwy Schmierauflieβ jako bardziej niemieckiej niż brzmiący słowiańsko Karlikau. Ale być może również, że obie nazwy są poprawne i używanie ich zamiennie nie jest błędem. Jednak formalnie, dziś potok nosi nazwę Karlikowski.
Chodźmy dalej. Przechodzimy przez Aleję Niepodległości i zmierzamy w kierunku ulicy Jana z Kolna. Po przepłynięciu pod Aleją potok toczy nurt przez zamknięte działki, na których odbija w kierunku północnym. Chcąc go z powrotem namierzyć mijamy kwiaciarnię „Zdrojewscy”, złomowiec a następnie skręcamy w lewo i wchodzimy na teren dawnej bocznicy kolejowej. Gdzieniegdzie ostały się jeszcze resztki torów.
Idziemy drogą między linią kolejową a torem gokartowym Kart Center. W końcu lokalizujemy nasz potok. W odległości kilkudziesięciu metrów od peronu SKM Sopot Wyścigi natrafiamy na niewielki, ledwie wystający z gruntu grzbiet betonowego pierścienia. Na placu wyścigowym Kart Center widoczne są studzienki. To w tym miejscu Potok Karlikowski przebija się przez torowisko. Musimy przejść na drugą stronę i znów spróbować go namierzyć.
Dochodzimy do ulicy 3 Maja a następnie, tuż za wiaduktem kolejowym skręcamy w prawo w przejście do ulicy Jana z Kolna. To bardzo ciekawe miejsce, położone na uboczu i schowane wśród gęstych zarośli, stanowi jednak znakomity skrót. Jest to też jedno z już niewielu miejsc w mieście, w którym tak długi odcinek można przejść bez bezpośredniego sąsiedztwa ulicy, miejsc parkingowych i samochodów.
Jednakże i to wkrótce się zmieni. Planowana jest tu bowiem droga dojazdowa do mającego powstać na terenie stadionu Ogniwa hotelu. Widać tym samym, że w Sopocie priorytetowo traktowany jest ruch samochodowy. Szkoda, że piesi zostają zepchnięci i zmarginalizowani po raz kolejny a przecież w takim mieście – uzdrowisku powinno się stawiać przede wszystkim na pieszych. Samochód powinien być ostatecznością.
Po lewej stronie, za blaszanym płotem myjnia automatyczna, na dziś już wyłączona z użytku. Zbliża się przebudowa ulicy 3 Maja, więc zapewne przy tej „okazji” zostanie rozpoczęta budowa drogi do mającej powstać nowej inwestycji.
Widzimy także bloki mieszkalne tzw. apartamentowce osiedla Karlikowski Młyn. W tym miejscu znajdował się jeszcze do lat 90. młyn a wcześniej duży staw. Obecnie do funkcjonującego tu niegdyś obiektu nawiązuje tylko nazwa osiedla. A Mamuszka na kartach Bedekera wręcz grzmi o „karygodnym zasypaniu stawu”.
Dochodzimy do miejsca, w którym Potok Karlikowski powinien przepływać na drugą stronę torów. Jednakże nie możemy odnaleźć żadnego śladu potwierdzającego dokładny przebieg. Jedynie w gęstych krzakach napotykamy betonowe wieko studzienki. Być może to pozostałość po tym, co było tu kiedyś.
Sopocianie z dłuższym stażem mogą bowiem pamiętać, że jeszcze w latach 90. wyjście strumienia spod torowiska było otwarte. Woda na moment pojawiała się na powierzchni, ażeby za chwilę ponownie wrócić do zamkniętego kanału. Niestety nie udało się znaleźć żadnych zdjęć tego miejsca w jego poprzedniej postaci.
Dochodzimy do ul. Jana z Kolna a następnie skręcamy w ul. Króla Jana Kazimierza. Między mieszczącą się przy tej ulicy i nieużywaną już od lat bramą na stadion Ogniwa a osiedlem Karlikowski Młyn znajduje się niezwykle ciekawe miejsce. Jest to wąwóz Potoku Karlikowskiego, jedyny od momentu opuszczenia ogrodów działkowych przy ul. Reja, niepokryty miejską infrastrukturą fragment jego biegu.
Potok jest oczywiście uchwycony w betonowe pierścienie, ale nie są one zakopane i można je dostrzec z powierzchni. Na działkę niestety nie można wejść, ponieważ jest ogrodzona wysokim płotem. Ale wyraźnie widać wąwóz, tą jakże charakterystyczną dla Sopotu formę rzeźby terenu. Niewielki i może niezbyt imponujący, ale jednak – ostały niemal w centrum miasta stanowi unikat. Miejsce wręcz prosi się o to, by potok wypuścić z rury i udostępnić do rekreacji. Jest tu sporo zieleni, rosną okazałe drzewa, wystarczyłoby nieco zagospodarować teren, wytyczyć ścieżki, zamontować ławki i kosze na śmieci, oświetlić.
Tak jak uczyniono przy stawie koło Szkoły Podstawowej nr 8, o którym jednak za chwilę. Sopocianie i odwiedzający miasto zyskaliby kolejny urokliwy zakątek do odpoczynku. Czy miejsce czeka na projekt z budżetu obywatelskiego? Być może, jednakże dziwi nieco, że nikt z odpowiedzialnych za zieleń i rekreację urzędników, przez tyle lat nie wpadł na taki pomysł. Obecnie wąwóz jest mocno zarośnięty, dlatego zamieszczam zdjęcie z wiosny, kiedy był dużo lepiej widoczny.
A przecież Sopot to potoki, nawet z nazwy. Stanowią bezcenny skarb i dlatego zasługują na szczególne traktowanie. Takie, które pozwoli z nich korzystać i cieszyć się ich niekwestionowanym pięknem. Grzebanie ich pod ziemią to dewastacja tego, co w Sopocie najcenniejsze. Oczywiście zdaję sobie sprawę z tego, że powrót do naturalnego stanu rzeczy jest niemożliwy, miasto zbyt gęsto zasadziło się na tych terenach. Jednakże, każdorazowe „wyciągnięcie” któregokolwiek z sopockich potoków z powrotem na powierzchnię, choćby tylko na niewielkim fragmencie, jest działaniem w dobrą stronę. Powinniśmy wreszcie skończyć z trendem „rurowania”, ponieważ jest on przeżytkiem rodem z połowy XX w., tkwiącym gdzieś pomiędzy zasypywaniem stawów i jedenastopiętrowymi klockami stawianymi obok stuletnich kamienic.
Idziemy dalej, teraz ulicą 3 Maja, aby za chwilę skręcić w Łokietka. Nasz potok płynie teraz między kościołem pw. św. Michała Archanioła a garażami. Niestety od lat teren jest ogrodzony, ze względu na powstanie nowego budynku plebanii. Kiedyś droga „za kościołem” była ogólnodostępna i przechodziłem nią wielokrotnie, traktując ją jako skrót.
Tymczasem docieramy do stawu mieszczącego się przy Szkole Podstawowej nr 8, między ulicami Władysława Łokietka a Józefa Golca. Tutaj w końcu możemy zobaczyć wodę na powierzchni. Staw przez dziesięciolecia był ogrodzony, niedostępny i jakby trochę zapomniany. Z czasów podstawówki pamiętam, jak szkolni „łobuzi” potrafili wrzucić do niego na przerwie kogoś słabszego od siebie.
W 2019 r. o stawie przypomniano sobie w ramach zgłoszonego do budżetu obywatelskiego projektu. Ten spotkał się z urzędniczą aprobatą, teren wokół stawu został więc zagospodarowany i oddany do użytku a sam staw wyczyszczony. Trzeba przyznać, że był to znakomity pomysł. Aż dziwi, że przez tyle lat nikt wcześniej nie upomniał się o to miejsce i mam tu na myśli nie kolejne edycje BO tylko urzędników odpowiedzialnych za zieleń i rekreację w mieście. Ale trzeba przyznać, że ten pomysł to był strzał w dziesiątkę. Zyskali piesi, ponieważ nad stawem można teraz przejść od ulicy Łokietka do Golca. Sam teren to znakomite miejsce do odpoczynku i wyciszenia. Trzeba wspomnieć też, że zagospodarowanie wykonano nienachalnie i przy użyciu naturalnych materiałów. Nie ma tu kostki brukowej, zamiast stalowych balustrad są liny. Dobrano gustowne latarnie, postawiono ławki i kosze na śmieci. Staw zyskał nowe życie a miasto miejsce na wskroś urokliwe i jakże sopockie, co w dzisiejszych czasach zalewu przegabarytowanych komercyjnych klocków jest nie lada osiągnięciem. Jednakże za tą inwestycję, pomimo dość wysokich kosztów, bo prawie 300 tys. złotych, należą się wielkie brawa.
Na ul. Golca skręcamy w lewo i znów wracamy do ul. 3 Maja. Skręcamy w prawo w jej ślepą odnogę i dochodzimy do garaży i miejsca gdzie kiedyś działał warsztat samochodowy. Obecnie znajdują się tu tylko obiekty oferujące tzw. apartamenty na wynajem.
Jesteśmy u podnóża Skarpy Sopockiej. W tym miejscu została ona najprawdopodobniej wyprofilowana, ponieważ załamuje się pod kątem prawie 90 stopni. W górze mieszczą się boiska przynależące do SP8 a my lokalizujemy studzienkę. Wyraźnie słychać jak w dole szumi płynąca woda. Idziemy dalej.
Akurat ktoś wychodzi z osiedla Marii Ludwiki, „łapiemy” więc okazję, dzięki czemu udaje się szybko przejść do ulicy Stefana Okrzei, oszczędzając tym samym kilkaset metrów. Tutaj nachodzi mnie refleksja, jak bardzo meandrujemy podczas tego spaceru. Wszechobecne ogrodzenia wywarły ogromne piętno na miejskiej przestrzeni, zmuszając podczas poruszania się pieszo do częstokrotnego „nadrabiania” drogi. A przecież nie zawsze tak było. Doskonale pamiętam ile kiedyś w Sopocie było skrótów i „tajemnych” przejść. Jako nastolatek, odcinek z „Monciaka” do domu przy Okrzei potrafiłem przejść prawie w ogóle nie poruszając się po ulicach, a jedynie na przełaj przez podwórza i ogrody.
Grodzenie posesji pozostawiam bez oceny, każdy ma prawo do ochrony swojej własności i prywatności, ale nie mogę pozbyć się wrażenia, że Sopot przez te wszystkie kilometry płotów znacznie się skurczył. I widzę tu pewien paradoks, ponieważ ciągle słyszę jednak o „rozwoju” miasta. Trudno jednak, w kontekście przestrzeni publicznej, dostrzegać ów rozwój, mając do czynienia z coraz to nowymi ograniczeniami. Nie będąc gołosłownym, dosłownie obok, ponownie doświadczymy tych ograniczeń napotykając na stalowe zasieki osiedla PSM „Kolejarz”. Ale o tym za moment.
Następny punkt lokalizacji Potoku Karlikowskiego to studzienka kanalizacyjna znajdująca się przy ul. Stefana Okrzei. Tutaj warto wspomnieć, że jest to jedna z najczęściej podtapianych podczas ulewnych deszczów ulic w Sopocie. Ostatnia większa powódź nawiedziła miasto w 2016 r. Ulica Okrzei znalazła się pod wodą. Woda wlała się do piwnic, garaży podziemnych i zaparkowanych aut. Co ciekawe, powódź miała miejsce już po oddaniu do użytku zbiornika retencyjnego Okrzei, czyli już po zakończeniu całościowej retencji na Potoku Karlikowskim. Co nie zadziałało? Czy przekrój rury na obiegu jest za mały? Czy może deszcz był zbyt ulewny? A jeśli był, to dlaczego nie przewidziano w inwestycji kosztującej wiele milionów, że taki deszcz może spaść? Czy to wynik zabetonowania górnego tarasu? Czynników pewnie jest wiele, ale tamta powódź dała sygnał, że takie sytuacje mogą się powtórzyć. Pomimo milionów wydanych z funduszy unijnych i kasy miasta.
Zbiornik retencyjny Okrzei został zbudowany na specjalnie w tym celu położonym obiegu potoku. Nurt właściwy biegnie ponownie przez teren zamknięty i niedostępny, tym razem spółdzielni „Kolejarz” a dokładnie wzdłuż bloku mieszczącego się pod adresem Okrzei 11. Warto przypomnieć, że teren chodnika wzdłuż tego bloku, a pod którym biegnie ciek, nie należy do spółdzielni a do miasta. „Kolejarz” wydzierżawił od gminy ten grunt aby móc ogrodzić osiedle. Tym samym również spółdzielnia wpisała się w trend grodzenia i „płocenia” wszystkiego, co się da. Całe szczęście jest to jedyne spółdzielcze osiedle w Sopocie, które poszło tą niechlubną drogą.
My pójdziemy obiegiem potoku nad zbiornik retencyjny. Obiekt jest miły dla oka, można się zrelaksować, choć może trochę brakuje mu zieleni. Ale ptaki czują się świetnie. Wielką przyjemnością jest obserwowanie kąpiących się w potoku ptaków m.in. wróbli.
Po przepłynięciu przez zbiornik woda z obiegu wskakuje z powrotem do rury, dopływa do ul. Bitwy pod Płowcami a potem gwałtownie skręca, by ponownie połączyć się z właściwym nurtem. A ten opuszczając osiedle „Kolejarza” przecina ulicę Karlikowską i przepływa pomiędzy dwoma jedenastopiętrowymi wysokościowcami.
Po połączeniu obu nurtów rura wyznacza bieg potoku przez ul. Na wydmach. Przypomina nam o nim studzienka kanalizacyjna na rogu ulic Na wydmach i Emilii Plater. Następnie strumień przepływa między Hotelem Villa Baltica (dawny dom dziecka) a terenami WDW.
Dochodzimy na plażę do wejścia nr 31. To tutaj jeszcze nie tak dawno Potok Karlikowski na moment wynurzał się z betonowego rurociągu i odkryty wpadał do morza. Na betonowym podeście stałem setki, jak nie tysiące razy, obserwując jak fale Bałtyku rozbijają się o zabezpieczający przed cofką falochron. Obiekt był siermiężny, ale niewątpliwie był bardzo charakterystyczny, zresztą jak wszystkie pozostałe ujścia sopockich strumieni. Ujścia wyznaczały też plaży pewien rytm, wyznaczały punkty orientacyjne, ale przede wszystkim przypominały o „potokowym” charakterze uzdrowiska.
Jednakże kosztująca kilkadziesiąt milionów złotych inwestycja, której celem było wypuszczenie sopockich potoków w głąb Zatoki Gdańskiej położyła kres wszystkim, prócz Swelinii, ujściom na plaży. Argumentów dotyczących „rurowania” było wiele, zarówno tych za, jak i przeciw.
Ja przychylam się do opinii, że było to niepotrzebne. Głównymi argumentami, dla których realizowano tą inwestycję były te związane z ekologią. Tylko, że wody potoków skażone spływającymi z ulic nieczystościami nie zostały w żaden sposób oczyszczone a jedynie oddalone od plaży. Trochę kojarzy mi się to z posprzątaniem podwórka w taki sposób, że zebrane śmieci rzuca się w krzaki pod płotem. Gdyby działanie miało być kompleksowe i w pełni zgodne z duchem ekologii, należałoby potoki oczyścić w naturalny sposób, za pomocą filtrów biologicznych. Czysta woda spokojnie mogłaby zostać na sopockich plażach.
Kacza, Swelinia czy Potok Oliwski uchodzą do morza w naturalny sposób. Na tym ostatnim zrezygnowano ostatnio nawet z prostowania ujścia i rzeczka spokojnie może sobie meandrować po plaży. Ujścia mają w sobie moc walorów krajobrazowych, dlatego dziwi decyzja o „rurowaniu”, wyjęta żywcem z XX w. Przypomnijmy, że zasypywanie sopockich stawów też odbywało się z wielkim entuzjazmem i w słusznej sprawie, na drodze „rozwoju”. Tak jakby potoki były czymś wstydliwym, co należy ukryć przed oczami plażowiczów. Ale skoro już od wielu lat symbolem sopockiej plaży staje się rura i koparka, to może to jest ten duch czasu, rozwój i właśnie ekologia. Ale pytanie o to, czy za 20 czy może 30 lat będziemy renaturalizować potoki, pozostaje otwarte.
Wracamy na trasę. Nieuchronnie zbliżamy się już do jej końca. Na plaży widzimy betonową pokrywę i wieko studzienki. Potok skręca i biegnie na południe w stronę Jelitkowa. Tam, w komorze zbiorczej mieszczącej się na wysokości wejścia nr 34, łączy się z potokami Bezimiennym i Gdynia (Granicznym) i jedną rurą o przekroju 1m ulokowaną pod dnem zatoki, 300 metrów od brzegu wpada wreszcie do morza. Wylot A, bo tak nazywa się to miejsce oznakowany jest na powierzchni wody żółtym sygnalizatorem. Warto jeszcze odnotować, że inwestycja wydłużyła bieg strumienia o kilkaset metrów.
Tak kończy swój bieg Potok Karlikowski – najdłuższy ze wszystkich jedenastu sopockich potoków.
Sopot, 1 września 2021 r.