Był piękny czerwcowy dzień roku 2012. Wybraliśmy się do Parku Karlikowskiego wraz z Tomkiem, znajomym ogrodnikiem, w celu przeprowadzenia inwentaryzacji występujących tam roślin. Chodziliśmy około trzech godzin zapisując nazwy i fotografując, zapuszczając się nawet w najbardziej zarośnięte chaszczami zakątki. Naliczyliśmy łącznie ponad sto gatunków traw, ziół, kwiatów, krzewów i drzew. Już zbliżaliśmy się do zakończenia całej akcji, gdy na łączce w samym rogu Parku, tam, gdzie zbiegają się ulice Stefana Okrzei i Karlikowska, Tomek stanął jak wryty i zakrzyknął: – „Patrz co tu macie!” Na laiku, którym jestem w temacie znajomości flory, widok ten nie zrobił większego wrażenia – ot, kawałek terenu porośnięty trawą i wystające ponad nią różowawe kwiatki. Od kilku godzin przyglądałem się roślinom robiąc im zdjęcia i zapisując ich nazwy, więc cóż to mogło być takiego niezwykłego? – „To storczyki!” – oznajmił Tomek zupełnie nie kryjąc satysfakcji ze swojego odkrycia. – „Ścisła ochrona!”
Dżungla Sopot Karlikowo
Przypomnijmy jednak, że tam, gdzie obecnie stoją przytłaczające swoim ciężarem całą okolicę tzw. apartamentowce „Okrzei” były niegdyś ogródki działkowe. Rozpościerały się od podnóża Skarpy Sopockiej, pomiędzy ulicami Polną i Stefana Okrzei, od wschodniej strony sięgając ul. Karlikowskiej. Jeszcze do końca lat 90. tutaj właściwie kończyło się miasto.
Gdy działkowcom skończyła się dzierżawa, teren wrócił do miasta. Faktycznie przeszedł jednak w całkowite władanie przyrody. Przez kilka lat nieprzycinane drzewa owocowe rozrastały się w niekontrolowany sposób, nasadzenia dokonane przez ludzi rozmnażały się tworząc w zakątkach Parku magiczne wręcz miejsca, jak np. zagajniki paproci. Zróżnicowanie gatunkowe i ilość kwiatów była ogromna. Na setkach jaskrów, róż, kosaćców i koniczyny dzielnie pracowały dziesiątki pszczół. Niektóre z drzew, jak na przykład znajdujący się mniej więcej w środku parku orzech włoski urósł do bardzo pokaźnych rozmiarów. Rosło też sporo okazałych drzew innych gatunków m.in. sosen, świerków, grabów, klonów, buków, leszczyn, akacji, bzów, a także mnóstwo krzewów.
Panował tam swoisty mikroklimat. Był on wyraźnie odczuwalny poprzez zmianę temperatury, gdy schodziło się ze skarpy od strony Szkoły Podstawowej nr 8. Powietrze na dole, wśród gąszczu roślinności było wyraźnie chłodniejsze i bardziej wilgotne. Szczególnego uroku Park nabierał wiosną, gdy zakwitały drzewa owocowe: wiśnie, jabłonie, grusze, czereśnie a także bzy i kaliny. Zapach kwiatów wręcz oszołamiał. Przez cały okres wegetacyjny teren rozbrzmiewał śpiewem ptaków. Latem Park wyglądał jak nieprzebyta dżungla.
Unicestwić Park Karlikowski
Jednakże dni tego niezwykłego teatru przyrody były policzone. Wiadomo było, że taki teren w dolnym tarasie, w bliskiej odległości od plaży stanowi łakomy kąsek dla deweloperów. Było tylko jedno „ale” – mieszkańcy tej części Sopotu nie chcieli następnego osiedla. Kolejne wyrastały jak grzyby po deszczu, zaczynało się robić ciasno i zdziczałe ogrody stanowiły ostatnią oazę zieleni w okolicy. Dawały oddech i tlen.
Dlatego wolą sopocian było uprzątnąć i zagospodarować Park, ale pozostawić go zielonym. Jednak włodarze zdawali się w ogóle nie liczyć z opinią obywateli. Plan zagospodarowania przestrzennego mówił przecież wprost – budować. To nic, że mieliśmy łącznie kilkaset podpisów sopocian, w tym pod projektem uchwały o zmianę planu. „Budować!” To nic, że okolica przy każdej większej ulewie była nękana powodziami i zbudowanie następnego osiedla wzbudzało w mieszkańcach uzasadnione obawy, że może być jeszcze gorzej. „Budować i jeszcze raz budować!” Jakby więcej betonu miało uratować dolne Karlikowo przed zalewaniem ulic, piwnic i samochodów. Mieszkańcy przecież chcieli i postulowali powstanie stawu retencyjnego, ale przy ulicy Stefana Okrzei, a nie odsuniętego od niej o ponad sto metrów, na których to miały powstać nowe bloki.
Sopocianie pragnęli, by był to teren ogólnodostępny, park z placem zabaw, stawem retencyjnym, może z boiskiem i z wybiegiem dla psów. Ale wszystko wyglądało tak, jakby klamka zapadła już dużo wcześniej a decyzji nie można było już w żaden sposób zmienić. Gęsta zabudowa napierała na Park nieuchronnie i ze wszystkich stron, więc i on musiał w końcu skapitulować. Enklawa zieleni z własnym mikroklimatem, z niezwykle zróżnicowanym ekosystemem, domem dla setek ptaków, małych ssaków i owadów, takich jak zagrożone wyginięciem pszczoły i trzmiele, musiała przestać istnieć, musiała zostać unicestwiona. Na jej miejsce wchodziło nowe – gęstwina bloków, beton, szkło i stal, osiedle „apartamentów” na wynajem.
Kwiatku ratuj sopocką przyrodę!
Dlatego tak ważne było odkrycie storczyków. Naliczyliśmy 107 sztuk, wszystkie okazy kwitnące. Wydawało się, że daje to stronie obywatelskiej asa, napawało nadzieją, że może jednak uda się uratować zieleń. Dla miasta, dla sopocian i dla potomnych. Chcąc ratować przyrodę, uchronić ją przed zniszczeniem przez deweloperską szarżę, trzeba było przedstawić argumenty z różnych stron. Ten przyrodniczy miał być jednym z ważniejszych.
Tematem niezwykłego kwiatka żywo zainteresowali się naukowcy z Uniwersytetu Gdańskiego. Ekspertyza zaskoczyła wszystkich. Nasz karlikowski storczyk, inaczej zwany stoplamkiem, okazał się być trudnym orzechem do zgryzienia, ponieważ nie do końca było wiadomo, czym tak naprawdę jest. W końcu naukowcy orzekli, że są to stoplamki z rodzaju Dactylorhiza, a więc ściśle chronione w Polsce, mieszańce Dactylorhiza incarnata (zagrożonego na Pomorzu) i jednego z przedstawicieli grupy Dactylorhiza majalis. Można więc pokusić się o stwierdzenie, że mieliśmy endemit – „Stoplamek Karlikowski”. Łączka w Parku była jedynym stanowiskiem stoplamków w Sopocie, „Stoplamka Karlikowskiego” jedynym na świecie.
Porażka obywateli, cios w naturę
Wszystkie obywatelskie projekty uchwał w temacie Parku, pod którymi widniały setki podpisów sopocian, odbiły się jednak od urzędniczego muru. Ostatnią nadzieją było więc posiedzenie Komisji ds. Architektury i Urbanistyki Rady Miasta Sopotu, które miało odbyć się również na wniosek obywateli. Jednakże jeszcze przed zwołaniem jej posiedzenia na terenie Parku Karlikowskiego pojawił się ciężki sprzęt, który rozpoczął demolowanie roślinności. Stoplamki dzielnie broniły się przed buldożerami i pomimo zniszczeń, do posiedzenia część z nich jakoś przetrwała.
Komisja okazała się jednak kompletną porażką mieszkańców. Większa część radnych, jak i przedstawiciele władzy wykonawczej, pozostali zupełnie niewzruszeni na argumenty występowania w Sopocie wyjątkowo cennego gatunku storczyka. Wydawało się, że nikt nie słucha, albo nie chce słuchać, co stracimy. „Budować!” Do końca lata wycięto i zrównano z ziemią prawie wszystkie drzewa i krzewy. Później, sprzedana już działka, zamieniła się w plac budowy a ostatecznie w osiedle tzw. apartamentowców.
Dokąd zmierzasz Sopocie?
Park Karlikowski był praktycznie „gotowcem”. Wystarczyło odpowiednio, z dużą dozą delikatności i w odpowiedzialny sposób go zagospodarować. Sopot zyskałby tym samym wspaniałe miejsce rekreacji i wypoczynku w bliskim kontakcie z naturą, w sąsiedztwie rzadkich i chronionych roślin. Zyskaliby wszyscy, sopocianie, ale też odwiedzający nasze miasto turyści. Tym przecież był Sopot u swego zarania, uzdrowiskiem, miastem parkiem, ogrodem, dlaczego więc władze tak bardzo walczyły z mieszkańcami, aby zabudować ten teren i tym samym zaprzeczyć temu, co jest istotą Sopotu, co stanowi o jego wyjątkowości i pięknie?
Po „Stoplamku Karlikowskim” pozostało jedynie wspomnianie i kilka zdjęć. Ta historia ukazuje smutną prawdę o tym, że dbałość o przyrodę w Sopocie, czyli de facto o to, co mamy najcenniejszego, jest tylko fasadą. Za eko-pozorami kryją się interesy i grube pieniędze i to one dyktują to, co i jak dzieje się w naszym mieście.
Jakże kuriozalna w kontekście tej historii jest więc sytuacja z zakładaniem łąk miejskich, skądinąd działaniem jak najbardziej słusznym, służącym ocaleniu (czy może odbudowaniu?) bioróżnorodności w miastach. Cóż jednak z tego, skoro najpierw trzeba było zrównać z ziemią i zalać betonem przepiękny, kipiący życiem ogromny ogród z wyjątkowymi i ściśle chronionymi roślinami? Ażeby później nasadzić na jakimś małym skrawku ziemi trawy i kwiatków. Za pieniądze podatnika oczywiście.