Press "Enter" to skip to content

Miasto dziwnych drzew

Uwielbiam te osobliwe drzewa. Nieraz wiekowe, majestatyczne i nad wyraz wyrośnięte, w dumnym bezgłosie górujące nad otoczeniem. Innym razem przybierające niespotykane kształty, egzotyczne, przypominające przybyszów z prehistorii lub innych planet. Kryją w sobie magię baśniowych światów, ducha minionych epok. Przy nich zwalniam – te istoty uspokajają, pobudzają wyobraźnię i przywołują wspomnienia, na krótką chwilę potrafią zatrzymywać czas.

*

W upale miasto było nie do wytrzymania. Lepiliśmy się od potu i kurzu, wszędzie panował hałas i zgiełk. Po ulicach pędziły setki samochodów, dudniły tramwaje a chodnikami i alejami przewalały się prawdziwe tłumy. Poznań, choć piękny i mocarny, w taki dzień sprawił, że zapragnęliśmy jak najszybciej z niego uciec. Nie siląc się na odkrywczość i chcąc pozostać w bliskiej okolicy, ruszyliśmy do Kórnika i Rogalina.

To był strzał w dziesiątkę. Gdy już tam się znaleźliśmy, kurz momentalnie opadł. Wszystko się uspokoiło i nabrało miarowego, wyciszonego rytmu. Pałace tchną pełnokrwistą maestrią, to oczywiste, ale prawdziwymi bohaterami tej wycieczki stały się drzewa. Najpierw Kórnickie Arboretum ze swoimi najdziwaczniejszymi okazami a potem Rogalin. Majestatyczne, rogalińskie dęby, absolutnie wspaniałe. Zbaczając z głównego szlaku powędrowaliśmy nieco w dół, zboczem łagodnego wzgórza. Znaleźliśmy się nad starorzeczem Warty. Wśród traw i ziół, otuleni cieniem i szumem drzew, przez nikogo nie niepokojeni zaznaliśmy, jakże upragnionego, bezcennego odpoczynku.

Rogalin

*

Ostatniego lata zatęskniłem za Jastarnią. Tak dawno tam nie byłem, coś ta mierzeja jako destynacja w okresie letnim nie zachęca. Świadomość, że wyląduję w łaknącym przaśnej rozrywki tłumie, skutecznie odstraszała mnie przez wiele lat. Ale to przecież Jastarnia, sanktuarium z lat młodzieńczych, miejsce do którego pielgrzymowaliśmy co roku. Domek, namiot, nieważne to był stały punkt w wakacyjnym grafiku i trzeba było go zaliczyć. Choćby na chwilę.

Zapakowaliśmy się więc całą rodziną w auto i wyruszyliśmy, w planie jednodniowym. Och, jakże nietrafionym był pomysł, żeby jechać samochodem. Raptem 70 km a turlaliśmy się niemal trzy godziny. A właściwie to staliśmy w korkach, bez szans na ich ominięcie. W pewnej chwili chciałem nawet zrezygnować, zawrócić albo pojechać w inną stronę. No, ale przecież Jastarnia, tyle sentymentu, miasteczko niczym z psychodelicznego tripa, miejsce letnich uniesień, niezapomnianych przygód, miejsce jak drugi dom.

Po długiej przeprawie w końcu się udało i dotarliśmy do celu. Niestety, tak jak się spodziewałem – cymbergaje i cieknąca z gofrów polewa czekoladowa, absolutnie nie moje naturalne środowisko. Jednak gdzieś tam pomiędzy budami z lodami i goframi, gdy nieco zelży tandetna muzyka, można dostrzec, czym to miasteczko jest tak naprawdę. Ta osada na wydartym z morza skrawku lądu, zamieszkana przez lud ciężko pracujący i pobożny, nierozerwalnie związany z tym, co można z owego morza w trudzie uzyskać, urzeka. Ta Jastarnia. I tego szukałem.

Wracając ze spaceru do portu, poszliśmy uliczkami, którymi poruszało się najmniej ludzi. I nagle naszym oczom ukazał się on. W perspektywie kameralnej zabudowy, wydał się ogromny i niezwykły. Tak rozłożysty, zacieniający kilkaset metrów kwadratowych skweru, przy którym rośnie. Prawie 130-letni pomnikowy, kasztanowiec biały. W zmierzchu jawił się niczym święte drzewo Kaszubów, żywy totem Jastarników.

Znajdująca się nieopodal Kapliczka św. Rozalii dodatkowo nadaje temu fragmentowi miasta metafizycznego i refleksyjnego charakteru. Przepiękne drzewo, wspaniałe miejsce.

„Święte drzewo” Jastarni. Kasztanowiec biały

*

No dobrze, ale co z Sopotem? Oto więc nasze miasto, który jakby nie patrzeć, w temacie drzew ma się czym pochwalić. Dla uważnego i zainteresowanego widza jest ono niczym jedno wielkie dendrarium (jeszcze i oby jak najdłużej). Drzewa warte uwagi możemy spotkać właściwie na każdym kroku: w lasach, parkach, na skwerach, wzdłuż ulic, w ogrodach. Po bliższym przyjrzeniu potrafią zaskakiwać i wprawiać w zachwyt. Mają tą cechę, że podczas spacerów, za każdym razem można je podziwiać i odkrywać na nowo  Bo przecież wciąż się zmieniają, z cyklem pór roku, w zmieniającej się świetlnej szacie nocy i dni. Pozostające w nieustannym, niewidzialnym dla ludzkiego oka ruchu, żyją i rosną, w wymiarach niedostępnych ludzkiej percepcji.

Różnorodność gatunków i ilość ciekawych okazów sprawiają, że właściwie można by wytyczać szlaki spacerowe w temacie sopockich drzew. Postanowiłem wybrać kilka z nich i opisać. Swoją uwagę skupiłem na gatunkach bardziej egzotycznych. Właściwie wszystkie zostały posadzone przez ludzi, co tylko wskazuje jak symbiotycznie mieszkańcy Sopotu funkcjonowali niegdyś z przyrodą. Oto one.

*

Monumentalne daglezje

Na początek aleja daglezjowa. To miejsce zasługuje na szczególną uwagę, ponieważ jest to jedyny zbiorowy pomnik przyrody w Sopocie. Na przedłużeniu ulicy Żeromskiego, tuż przy krawędzi miasta, ale już w lasach wchodzących w skład parku krajobrazowego, rośnie 15 potężnych, ponad stuletnich daglezji zielonych. Zostały tutaj sprowadzone przez człowieka a ich naturalne siedliska znajdują się na zachodnim wybrzeżu Ameryki Północnej. Drzewa te potrafią osiągać imponujące rozmiary ponad stu metrów i dożywać nawet 1300 lat(!). Sopockie są oczywiście mniejsze, ale ze swoimi 45 metrami wysokości i obwodami pni dochodzącymi do 3 metrów, i tak robią duże wrażenie.

To naprawdę duże drzewa.

*

Spacerując po Parku Północnym warto przejść na drugą stronę ulicy Powstańców Warszawy, aby przypatrzeć się osobnikowi rosnącemu na posesji z numerem 71. To iglaste drzewo z rodziny cyprysowatych nazywa się kryptomeria, czyli szydlica japońska. Jest endemitem wysp japońskich i w swojej ojczyźnie uznawana jest za drzewo święte, stąd często sadzono ją przy świątyniach. Bliższa obserwacja, pozwoli zauważyć, że nie jest to drzewo typowe w polskich ogrodach. Ma charakterystyczny smukły, prosty pień o szarawej barwie, natomiast jego igły wpadają w odcień niebieski. Sopocka kryptomeria została ustanowiona jako pomnik przyrody w 1986 r. i osiąga obecnie wysokość ok. 12 metrów.

Kryptomeria

*

Gdy pierwszy raz trafiłem do Szkocji (a było to bardzo dawno temu) moją uwagę przykuły rosnące gdzieniegdzie dziwaczne drzewa. Wyglądały bardzo charakterystycznie i widziałem je wtedy po raz pierwszy w życiu. W Polsce nie rosły takie „szalone” rośliny, nie znałem ich. Jimmy, właściciel farmy, na której pracowałem chcąc zaspokoić moją ciekawość, powiedział, że nazywają je „Monkey Puzzle”. Niewiele mi to wtedy wyjaśniło, ale potem, już za każdym razem, gdy przeciskaliśmy się busem przez szkockie wzgórza, i gdy gdzieś pojawił się ów dziwoląg, ucieszony Jimmy wołał: „Michael look, Monkey Puzzle!”

Owo małpie drzewo to araukaria. Gdy osiąga swoje optymalne rozmiary wygląda niczym sceneria z Parku Jurajskiego. Pejzaż chilijskiego Parku Narodowego Conguillío z masywnymi araukariami na tle Wulkanu Llaima jest chyba jednym z bardziej niesamowitych na planecie. Mam nadzieję, że spełnię marzenie i wkrótce uda mi się go zobaczyć na żywo.

Araukaria przy Reymonta

W Sopocie zlokalizowałem dwie araukarie, obie znajdują się na prywatnych posesjach. To wciąż „dzidziusie”, ale cieszy mnie niezmiernie fakt, że pojawiły się także u nas. Jedna z nich rośnie przed domem przy ul. Reymonta 8. Miałem przyjemność porozmawiać z właścicielem drzewka. Zasadzona w 2022 r., zimy zniosła bardzo dobrze, i wciąż cieszy oko.

Druga rośnie przy Okrzei. Ta jest już całkiem pokaźna – pamiętam ją sprzed wielu lat i przez ten czas naprawdę sporo urosła. Podczas mroźniejszych zim była okrywana fizeliną dzięki czemu nie zmarzła. Jak widać do dziś ma się świetnie. Właścicielom obu drzew życzę powodzenia w uprawie „Monkey Puzzle” i nie obraziłbym się, gdyby tych niezwykłych drzew pojawiło się w Sopocie więcej. Być może młode wyda się komuś kiczowate, ale należy pamiętać, że dopiero w dorosłym wieku i rozmiarze ta roślina nabiera swojego prawdziwego charakteru.

Araukaria przy Okrzei

*

Bardzo ciekawym osobnikiem jest kolejny sopocki pomnik przyrody – rosnący w Parku Hofackera przy ul. Goyki miłorząb dwuklapowy. Ten pochodzący z Chin reliktowy gatunek, tzw. żywa skamieniałość, należy do wymierającej grupy roślin nagozalążkowych. Jego charakterystyczną cechą jest to, że pomimo, iż swoje wachlarzowate liście zrzuca na zimę, to bliżej spokrewniony jest z drzewami szpilkowatymi i tropikalnymi sagowcami niż z liściastymi.

Miłorząb w Parku Hofackera

Zespół parkowy przy odrestaurowanej Willi Jünckego również powoli odzyskuje swój dawny blask. Zasadzony przy lipowym bindażu miłorząb miał w nim stanowić jedną z głównych atrakcji. Z umiejscowionej w zakolu ławki, rodzina i goście właścicieli willi mieli podziwiać to wyjątkowe drzewo oraz zaznawać relaksu. I choć sopocki Ginkgo biloba nie jest tak okazały, jak osobnik, którego miałem okazję oglądać niedawno w parku przy Pałacu Tarnowskich w Tarnobrzegu, to i tak jest unikatowy i należy mu się ochrona. W tym celu w roku 1992 r. ustanowiony został pomnikiem przyrody.

*

Tuje stały się zmorą krajobrazu polskich miast i wsi. Jak kraj szeroki w ogrodach, przy płotach, parkingach, cmentarzach, gdzie tylko się dało, jak grzyby po deszczu wysypały się tuje. Trudno się dziwić, gatunek tani, szybko rosnący, niewymagający specjalnych zabiegów. Ostatni punkt na mojej liście to, uwaga też tuje, ale te, o których wspomnę są inne.

Mowa tu o dwóch, pomnikowych żywotnikach olbrzymich (Thuja plicata), które rosną na terenie Cmentarza Komunalnego. Dostojne te drzewa osiągają kilkanaście metrów wysokości i po ok. 2,5 m w obwodzie pnia. Wystrzeliwują w niebo dumnie i prosto, niczym dwaj bracia, na znajdującej się na zboczu wzgórza kwaterze. Taras kwatery otacza zdobione, kute ogrodzenie, co potęguje wrażenie, iż jest to miejsce na sopockiej nekropolii wyróżniające się i wyjątkowe. Miejsce mające w sobie coś, co wielokrotnie określałem w tekstach mianem ducha Sopotu.

„Bracia”. Żywotniki na sopockim cmentarzu.

*

Nie sposób opisać i wymienić wszystkich. Przecież są jeszcze lipy na molo i nadmorskich alejkach, są platanowce, są pokręcone wierzby i dorodne kasztanowce, są dostojne buki porastające leśne wzgórza i sopocką skarpę, są monumentalne sosny z Zajęczego Wzgórza… Tak, to one tworzą to miasto, nadają mu unikalnego klimatu i wielkiej wartości.

Drzewa, a nie te wszystkie pyszałkowate koterie, których jedynym celem jest zawłaszczanie Sopotu, które w swojej wulgarnej pysze już uznały go za swoją własność. Że zdobyły monopol na decydowanie o losie jego i jego mieszkańców.

Moim marzeniem jest, by coś ze starego Sopotu ostało się dla potomnych, dla moich dzieci. Coś z tej atmosfery tajemniczości, może nawet nieco chropowatej i groźnej, ale jakże pobudzającej wyobraźnię, i jakże charakterystycznej dla tego miasta. Że nie wszystko zdołają wygładzić, przerobić „na bogato”, „sprojektować”, „splastikować”, zabetonować.

 

Spread the love