Press "Enter" to skip to content

To nie jest plaża, którą znaliśmy (kilka uwag na temat piasku)

Sezon letni Anno Domini 2021 wielkimi krokami dobiega końca. Zapewne już niedługo pojawią się jego podsumowania, dzięki którym dowiemy się, czy będzie można uznać go za udany. Jednakże, opierające się na statystykach i liczbach wnioski nie odpowiedzą na pytanie o to, czy sami turyści, którzy odwiedzili Sopot tego lata, wrócili z urlopów w pełni usatysfakcjonowani. Z opartych na nich konkluzjach nie dowiemy się także jakie wrażenia po lecie mają sami mieszkańcy. Dlatego moje podsumowanie będzie inne. W tym felietonie chciałbym przyjrzeć się sprawie, która dotyczy sopockiej creme de la creme, czyli naszej wspaniałej plaży.

Rozbudowa mariny jachtowej przy molo oraz konieczność likwidowania piaskowej łachy tworzącej się pod nim, wymusiły dokonanie w tym roku kolejnych już prac refulacyjnych. Ich podstawowym założeniem było zrzucanie urobku z dna morskiego na plażę. W tym celu wiosną pojawił się na niej ciężki sprzęt oraz ogromna rura. Mogliśmy wtedy usłyszeć głosy, jakiż to „piękny” rurociąg Sopot zyskał, że jest on „hitem” wśród spacerowiczów i że w ogóle ten cały sprzęt, rozkopy i wypluwająca z siebie osady denne rura powinna budzić nasz podziw. Nie będę ukrywał, że byłem delikatnie mówiąc, sceptycznie nastawiony do takich „atrakcji”.

Na brzegu wylądował więc materiał pochodzący z dna. I tak, turyści mogą nie wiedzieć, mają do tego pełne prawo. Choć zapewne spora część z nich przybywa do Sopotu głównie w celach plażowych. Ale dla nas, dla chłopaków wychowanych tuż nad brzegiem morza, różnica jest aż nadto widoczna. Kiedy znasz to miejsce o każdej porze roku, o każdej porze dnia i nocy, kiedy wiesz jak wygląda w upalnym lipcu a jak podczas sztormu, kiedy potrafisz rozpoznawać stan morza nawet po zapachu, trudno jest nie widzieć tego, co stało się z plażą. I mimo, że krajobraz zasadniczo nie uległ zmianie, to różnica jest ogromna. Ten piach jest zupełnie inny.

Po pierwsze faktura. Piasek z dna jest drobniejszy, bardziej przypomina pył i tak też się zachowuje. Niegdyś ziarenka były większe, przesypywały się w inny sposób, zarówno popychane siłą wiatru jak i między palcami. Przez to cała plaża jest bardziej „ubita”. Chodząc po niej zdaje się, jakby stąpało się po miękkim dywanie. Kiedyś z łatwością można było zrobić nogami „wkrętkę” w piasek, teraz jest to praktycznie niemożliwe. Ma to swój plus, bo obecnie wygodniej po plaży chodzić.

Wilgotny piasek znajduje się tuż pod powierzchnią

Po drugie wilgotność. Zabawą było onegdaj dokopywanie się do mokrego piasku. Trzeba było sporo się napracować, zwłaszcza podczas upalnych i suchych dni, żeby odkryć tą warstwę. Przy kopaniu dołów, suchy piasek uporczywie zasypywał boki dziury. Teraz praktycznie wystarczy rozgarnąć dłonią cienki wierzch, aby odsłonić warstwę wilgotnego piasku, nawet pod wydmami.

Po trzecie, ten piasek ma inny kolor. Stary, wyrzucany na plażę siłami fal morskich, miał odcień żółtawo-złoty. Ten jest szarawy.

Po czwarte, zupełnie inaczej zachowuje się ten materiał na styku z wodą. Kiedyś fale podmywając plażę tworzyły charakterystyczne uskoki. Teraz nie ma tak wyraźnie zaznaczonej granicy, jest ona bardziej rozmyta a sam styk jakby „uklepany”, przez co obecna plaża bardziej przypomina sztuczne, takie jak znaleźć można nad jeziorami albo zalewami.

Ubity brzeg, po którym jeżdżą quady, przypomina bardziej drogę

Po piąte, sopocka plaża nigdy nie brudziła odzieży, ta obecna niestety tak. Mój dwuletni synek trafił tam ze swoją mamą, jak się okazało bardzo niefortunnie, bo w białych slipkach. Bawiąc się przez około dwie godziny w piasku zabrudził je nim dość mocno. W praniu nie zeszło, nie pomogło nawet wygotowanie. Slipki trafiły do kosza.

W związku z tym, co zrobiono z plażą, nasuwa mi się taka konkluzja: zawsze myślałem, że morskie plaże usypują fale i wiatr. Niestety w Sopocie jest już inaczej – plaże usypuje firma Hydrobudowa Gdańsk. I nic nie zapowiada, żeby można było wrócić do stanu pierwotnego. Rury i sprzęt do refulacji pewnie zostaną z nami na długo i będziemy musieli do nich przywyknąć. No, ale skoro to taki „hit” i „instalacja” do podziwiania, to może mój krytyczny stosunek jest na wyrost? Chociaż muszę przyznać, że jakoś nie mogę skojarzyć plaży z placem budowy. Gdybym chciał popatrzeć sobie na takie atrakcje to udałbym się na przykład na węzeł Wielki Kack, tam to się dopiero dzieje.

Plaża w okolicy molo od lat nie zachęca do relaksu

Dla mnie sopocka plaża latem straciła swój urok już wiele lat temu. W tym sezonie byłem na niej kilka razy, ale trudno jest czerpać radość z wypoczynku nad brzegiem morza, kiedy wkoło gromadzą się tłumy. Dlatego zdecydowanie preferuję plaże bardziej odludne i dzikie, gdzie można doświadczyć plażowania jako kontaktu z naturą. Myślę, że wielu czytelników zgodzi się ze mną. Na sopocką wracam poza sezonem, w jesienny wieczór, kiedy jest pusto i gdy można wsłuchać się w fale i w blasku księżyca kontemplować horyzont. A jeśli już miałbym wybrać, który fragment sopockiej plaży, również latem daje trochę wytchnienia i niezakłóconego relaksu, to wybieram ten na Kamiennym Potoku, przy ujściu Swelinii.

Ujście Swelinii

Obecnie, bez wątpienia jest to najbardziej urokliwy odcinek plaży. Mniej ludzi, bo nie ma gdzie zaparkować, brak knajp, wydmy, mnóstwo zieleni i jakże urokliwe ujście potoku do morza. Gdy patrzę jak pięknie ta rzeczka płynie głębokim wąwozem a potem meandruje po piasku, aby w końcu wlać się do Bałtyku, to aż trudno uwierzyć, że Sopot sam, za duże pieniądze pozbył się potoków z plaż.

I tak to właśnie jest, to się nazywa Mesdames et Messieurs „rozwój”. Potoki w rurach, plaże usypane przez panów z Hydrobudowy, i może faktycznie brakuje tylko hoteli,  parkingów na wydmach i betonowej wylewki zamiast piasku. Może taka jest prawda czasu a ja jestem tylko romantycznym zacofańcem, który nie rozumie dzisiejszych wyśrubowanych potrzeb cywilizacyjnych. Tego, że to konieczność, że przecież eksperci, urzędnicy, analizy, operaty, kosztorysy. Że przecież trzeba poprawiać naturę, trzeba się z nią kopać i niczego nie można zostawić w spokoju, bo wtedy nie będzie ruchu, nie będzie realizacji i pieniądze nie będą się obracały. A przecież muszą być „inwestycje”, trzeba wykorzystywać fundusze, realizować budżety, rozpisywać przetargi, wyłaniać firmy, wydawać miliony. I budować, budować, budować…

Zastanawia mnie jednak tylko, czy gdy na początku XIX w. Jean Georg Haffner trafił w to przepiękne miejsce, to myślał o przesypywaniu plaż i rurowaniu potoków.

Spread the love