Mijają prawie dwa tygodnie czekania na informacje w sprawie budowy placu zabaw w Parku Południowym. Pytania zostały skierowane do Biura Promocji i Komunikacji Społecznej, które sprawuje pieczę nad tą inwestycją. Jednakże do dziś nikt nam nie odpowiedział i właściwie nie wiadomo, co jest przyczyną takiego stanu rzeczy.
Gdy na początku marca po raz pierwszy natknąłem się na rozkopy i budowę w Parku Południowym, w pierwszym momencie pomyślałem, że stanowi ona część powstającego tuż obok woonerfu. Jednak wyglądało to nieco inaczej i gdy zapytałem pracowników, ci odpowiedzieli mi, że budują plac zabaw. Na ogrodzeniu nie było tablicy informacyjnej, ale z mediów dowiedziałem się, że ów plac będzie dedykowany postaciom z komiksów sopockiego rysownika Janusza Christy.
Temat wydał się na tyle interesujący, by spróbować napisać o tym tekst. Potrzebowałem jednak informacji, dlatego uznałem, że zasięgnąć ich należy u źródeł, czyli w urzędzie miasta. W informacji urzędu bez chwili wahania powiedziano mi, że w tej sprawie należy kontaktować się z Wydziałem Inwestycji. Zadzwoniłem więc do wydziału, przedstawiłem się i zaznaczyłem, że piszę artykuł na ten temat. Pani, która odebrała od razu zakomunikowała mi, że nic nie wie o tej budowie i, cytuję: „my się tym nie zajmujemy”. Wydało mi się to dziwne, bo pan z informacji urzędu od razu pokierował mnie do inwestycji. Dlatego też, grzecznie próbowałem o cokolwiek dopytać. Usłyszałem jednak, że wydział zajmuje się tylko inwestycjami „kubaturowymi” i w pewnym momencie pani chciała nawet odłożyć słuchawkę, cytuję: „chyba musimy zakończyć tą rozmowę”(!). Byłem nie tyle zdziwiony, co wręcz osłupiałem, że urzędniczka prowadzi rozmowę telefoniczną z dziennikarzem w taki sposób. Jedyne konkrety, których się dowiedziałem to, że działka należy do miasta a za place zabaw odpowiada ZDiZ. Swoją drogą ciekawe, że budowa w jednym z najbardziej reprezentacyjnych punktów miasta trwa w najlepsze a urzędnik twierdzi, że nic o tym nie wie.
W takim razie zadzwoniłem do Zarządu Dróg i Zieleni w Sopocie. Odebrała pani, ale rozmowa była już zgoła inna i przebiegła w bardzo miłym tonie. Dowiedziałem się, że w tej sprawie trzeba rozmawiać z kierowniczką, a ta przebywała akurat „w terenie”. Tego dnia nie udało mi się już złapać kontaktu, zadzwoniłem więc rankiem następnego. Kierowniczkę zastałem w biurze więc mogłem porozmawiać. Konwersacja była równie miła, krótka i rzeczowa zarazem. Okazało się, że za ten konkretny plac zabaw nie odpowiada ZDiZ tylko… urząd miasta, a dokładnie Biuro Promocji i Komunikacji Społecznej. Dostałem nazwisko osoby odpowiedzialnej, a pani kierowniczka zapytała czy chcę numer telefonu. Grzecznie podziękowałem mówiąc, że znajdę kontakt na stronie. Na koniec usłyszałem jeszcze pytanie: „Pan wie, że ten plac buduje Netflix?”. „Chyba trudno się nie domyśleć” – odpowiedziałem.
Wracamy więc do urzędu miasta. Znajduję numer do pani Jolanty Kownackiej zastępcy biura, gdyż to o tej osobie mówiła pani kierowniczka z ZDiZ. I tutaj mała dygresja. Moją uwagę przykuwa lista kontaktów do pracowników biura. Naliczam dziewięć osób. Z ciekawości sprawdzam pozostałe wydziały i okazuje się, że biuro promocji jest drugim, po finansowym, najliczniejszym etatowo wydziałem w urzędzie. Chyba, że w wydziałach pracują osoby, które nie posiadają numerów służbowych. Kilkanaście lat temu odbyłem w biurze promocji praktykę studencką i pamiętam, że pracowały tam wtedy tylko trzy osoby plus jedna na pół etatu. Promocja i komunikacja musi zatem być jednym z najważniejszych, kluczowym i bardzo pracochłonnym zadaniem miasta Sopot, skoro ten wydział zatrudnia aż tyle osób. Tak by było logicznie.
Wracając do meritum, czyli jak wygląda komunikacja w Sopocie – dzwonię do biura promocji i komunikacji. Przedstawiam się i mówię, że piszę artykuł o placu zabaw w Parku Południowym. I… słyszę, że niczego nie mogę się dowiedzieć(!). Urząd nie udziela (sic!) informacji na ten temat, prócz tego, co już jest dostępne w mediach. Czyli, że mogę głosować sobie na nazwę placu – „Gród Milusia” albo „Smoczy Gród”. Nad głową świeci mi już ogromny znak zapytania, kolokwialnie mówiąc „nie wiem o co chodzi”. Chyba wyszedłem na naiwniaka, ponieważ myślałem, że po prostu zapytam i dostanę odpowiedzi, żeby napisać artykuł, rzetelnie i wyczerpując temat. Kompletnie już nie wiem z czym mam do czynienia: zwykła niechęć, tajemnica, niespodzianka, czy może po prostu tak jest, że urząd nie udziela informacji i już? Jedyne co udaje mi się zdziałać to możliwość przesłania pytań mailem. „Przekażemy to dalej do komunikacji” – słyszę, cokolwiek miałoby to oznaczać.
Wysyłam więc pytania drogą mailową. Oto one:
- Kto, kiedy i w jakim trybie podjął decyzję o budowie?
- Kto, kiedy i w jakim trybie podjął decyzję o o lokalizacji placu zabaw w Parku Południowym?
- Czy decyzja była uzgadniana z konserwatorem zieleni/zabytków?
- Kto jest inwestorem? Kto finansuje budowę placu? (brak tablic informacyjnych)
- Jaki jest koszt budowy?
- Kto jest wykonawcą prac? W jakim trybie wyłoniono firmę budującą plac? (brak tablic informacyjnych na placu budowy)
- Jaki jest termin zakończenia prac? (znów brak tablic)
- Czy można zobaczyć gdzieś wizualizację projektu?
- Czy dotychczas miasto w jakikolwiek sposób uhonorowało, bądź upamiętniło w przestrzeni miejskiej, mieszkającego i tworzącego przez kilkadziesiąt lat w Sopocie Janusza Christę?
Po drodze łapię jeszcze jeden trop. Na stronie sopot.pl w artykule poświęconym placowi jest informacja o projektantach. Jednym z nich jest krakowska pracownia architektury BudCud. Wchodzę na stronę internetową, ale nie ma tam ani słowa o sopockim placu zabaw. Dzwonię. Rozmawiam z sympatycznym panem, który mówi mi, że za kontakt odpowiada „agencja piarowa”. Pytam o wizualizacje, niestety niedostępne. Dowiaduję się jednak, że klientami agencji są miasto Sopot i Netflix. To już konkret. Dostaję namiar do pani Ewy Przybylskiej-Jaroszewicz, firma nazywa się MSLGroup i jest z Warszawy. Sprawdzam stronę internetową, oczywiście ani słowa o Kajku i Kokoszu w Parku Południowym. Architekci z Krakowa, piarowcy z Warszawy, brakuje jeszcze tylko betonu z Tasmanii i ekipy budowlanej z Zanzibaru. Rezygnuję z kontaktu z firmą MSLGroup, ponieważ uznaję, że uzyskanie informacji powinno odbyć się drogą urzędową a nie jakimiś pobocznymi ścieżkami.
Na koniec dodam, że uwielbiam Kajka i Kokosza. Wychowałem się na tych komiksach i jestem dozgonnie wdzięczny Januszowi Chriście za pokolorowanie mojej rzeczywistości w siermiędze schyłku lat 80. i w początkach transformacji. Dziękuję za niesamowite pobudzanie wyobraźni w czasach, gdy komiks był jednym z podstawowych mediów, niewyczerpanym źródłem czerpania radości i przyjemności. Niektóre zeszyty przeczytałem nawet kilkadziesiąt razy a plansze i teksty z dymków znałem na pamięć. Jednakże należy zadać sobie pytanie czy zabytkowy park, wizytówka kurortu, jest dobrym miejscem na postacie z sympatycznego, ale jednak przaśnego komiksu?
Całe miasto wyklejono plakatami promującymi serial Netflixa. I to jest chyba klu, ponieważ serial, choćby najbardziej wierny, jest na podstawie komiksu, nie jest oryginałem. Najwymowniej świadczy o tym sygnatura na plakatach. To nie charakterystyczny podpis Christy tylko logo jednego z największych serwisów streamingowych na świecie. A plac? Najpewniej powstanie, być może dzieci go polubią. Tylko park będzie wyglądał inaczej, no i ciekawe ilu z odwiedzających sięgnie po komiks? Bo trudno oprzeć się wrażeniu, że zamiast wartości dydaktycznych uświadczymy tylko krzykliwej promocji netflixowego serialu.