Press "Enter" to skip to content

Razem czy osobno

Co jakiś czas zgłaszają się do Stowarzyszenia Mieszkańcy dla Sopotu osoby, którym na podwórku deweloper buduje coś w rodzaju bunkra rzucającego cień na ogród, który od 1945 roku uprawiała ich babcia. Albo przerażeni mieszkańcy jakiejś starej willi lub kamienicy, którzy widzą, że obok ich domu wyrastają apartamenty na wynajem z podziemnym garażem w formie betonowej wanny, co doprowadzi do zalewania ich ponad stuletniej piwnicy.

Ewentualnie w czyimś sercu budzi się żal za wycinanym właśnie dębem czy innym drzewem, na które patrzyli od dziecka jak rośnie i pięknieje po to żeby kasa inwestora zwyciężyła nad jego pozytywnym przeciwdziałaniem zagrożeniom światowego klimatu.

 Niezwykle rzadko się zdarza aby ktoś wzniósł się ponad swoją prywatę i zastanowił się szerzej nad planowaniem w Sopocie, wyprzedażą gruntów, działką Wierzbickiego czy mało komu potrzebna mariną. A przecież wszystkie te sprawy są połączone ze sobą tak jak piwnica w secesyjnej kamienicy z brakiem odpływu wody spowodowanego parkingiem w sąsiednim budynku.

Może gdyby działka Wierzbickiego została sprzedana po rynkowej cenie, a nie „wydzierżawiona” koledze za niewielką kwotę, gdyby skutecznie ściągano opłat kuracyjną i gdyby MEVO nie okazało się ściemą to byłoby więcej pieniędzy na zbudowanie w Sopocie szpitala, nie trzeba byłoby wyprzedawać ostatnich wolnych działek żeby pokryć długi miasta, a seniorzy czy kobiety w ciąży mogłyby cieszyć się lepszą opieką.

Niestety z jakiegoś niezrozumiałego powodu pan Kazimierz z ulicy Haffnera nie jest absolutnie zainteresowany losem budynku pani Marii z ulicy Parkowej. Ba, nawet woli nie łączyć tych dwóch spraw ponieważ mogłoby powstać podejrzenie o spisek. Znamy przypadki kiedy mieszkańcy boją się zemsty deweloperów, nie wspominając nawet o zemście prezydenta czy jakiegoś nieprzyjemnego radnego. Dopiero desperacja budzi w sopocianach choć działania, ale najlepiej by odbywało się ono w jak najgłębszej konspiracji. Tak, żeby nikt się nie dowiedział, że mieszkaniec jest niezadowolony.

Ponieważ nie jestem socjolożką, nie mogę wyjaśnić tego zadziwiającego zjawiska, że ludzie wolą poświęcić swoje żywotne interesy zamiast wybrać jedyną skuteczną w takiej sytuacji drogę wspólnego, otwartego działania. Zdaje się, że w historii mieliśmy już do czynienia z takimi sytuacjami i do niczego dobrego one nie doprowadziły. Miały jednak miejsce w sytuacjach skrajnego zniewolenia i zagrożenia życia. Natomiast zupełnie nie wiem co zagraża panu Kazimierzowi, pani Marii i panu Czesławowi z Grunwaldzkiej. Czy ponosi ich wyobraźnia i widzą oczami wyobraźni poprzebijane opony w swoich samochodach, zepsute hamulce czy podpalone kamienice? Jak można się domyślać nawet gdyby otwarcie sprzeciwili się deweloperowi to nic by im się nie stało.

Jakkolwiek może się to wydawać niektórym niestosowne w zastosowaniu do naszej lokalnej społeczności, jednak zachowania mieszkańców w Sopocie i w całym kraju przypominają mi słynne słowa pastora Martina Niemöller:
„Kiedy naziści przyszli po komunistów, milczałem,
nie byłem komunistą.
Kiedy zamknęli socjaldemokratów, milczałem,
nie byłem socjaldemokratą.
Kiedy przyszli po związkowców, nie protestowałem,
nie byłem związkowcem.
Kiedy przyszli po Żydów, milczałem,
nie byłem Żydem.
Kiedy przyszli po mnie, nie było już nikogo, kto mógłby zaprotestować.”

Nie bardzo rozumiem strach osób zagrożonych „parkingiem-wanną” przed współdziałaniem z przeciwnikami zmiany planów zagospodarowania miasta, czy obrońcami trzcinowiska i działek wokół Ergo-Areny. Chętnie dowiem się co Was, mieszkańcy powstrzymuje przed wspólnym działaniem dla dobra całej wspólnoty? Jakieś konkretne przyczyny czy faktycznie niczym nieuzasadniony strach? Odezwijcie się. Ale nie w chwili gdy koparka inwestora już wjedzie na Wasze podwórko tylko gdy jeszcze jest czas żebyśmy wspólnie mogli coś zrobić dla Sopotu.

 

 

 

Spread the love