Jedyny sopocki rezerwat przyrody to miejsce doniosłe i wyjątkowe. Ogromne pnie powalonych w naturalny sposób drzew zalegają tu aż do momentu ponownego, całkowitego wejścia w obieg materii. Nikt ich nie zbiera, nie usuwa, nie „porządkuje”. Znajdująca się tuż obok „Zajęczego Wzgórza” Glinna Góra, ze swoją stromizną i potężną, jak na teren nizinny wyniosłością, stanowi z kolei wspaniały punkt widokowy na Zatokę Gdańską i skąpany w zieleni Sopot. Dla mnie oba te miejsca łączą się w jedno. W miejsce, w które pielgrzymowałem wielokrotnie po spokój i wyciszenie. W miejsce piękne i hipnotyczne, o każdej porze dnia i nocy, o każdej porze roku. W miejsce wręcz święte.
Fakt, że rezerwat znajduje się raptem kilkaset metrów od huczącej głównej arterii Trójmiasta, jeszcze bardziej dodaje mu aury niezwykłości. Oto bowiem są dwa zupełnie różne światy, choć ulokowane praktycznie tuż obok siebie. Dziesięć tysięcy lat, bo tyle mniej więcej liczą sobie sopockie wzgórza; zawisająca nad dolnymi tarasami krawędź wysoczyzny, porośnięta obecnie pulsującym życiem lasem, jakże dumnie i stoicko wznosi się nad miastem i naszymi głowami. I w dole ulica: hałaśliwa, smrodliwa, pędząca. Wystarczy wejść na pobliską górę, by nagle tak bardzo się oddalić, by poczuć w majestacie natury, jak to wszystko czasem jest niewiele znaczące…
Enklawa przyrody
Rezerwat o powierzchni 11,75 ha na terenie Trójmiejskiego Parku Krajobrazowego utworzono w roku 1983 w celu ochrony siedlisk kwaśnej buczyny pomorskiej, czy jak podają inne źródła – niżowej, i znajdującego się tam starodrzewu. W rezerwacie stwierdzono występowanie 175 gatunków roślin naczyniowych, w tym podlegające ścisłej ochronie bluszcz pospolity, cis i jarząb szwedzki [tablica informacyjna mówi jeszcze o przylaszczce pospolitej natomiast bluszcz umieszcza w katalogu ochrony częściowej] oraz gatunki podlegające ochronie częściowej, takie jak konwalia majowa, marzanka wonna i kruszyna pospolita. Ciekawy jest również świat grzybów w rezerwacie.
„Zajęcze Wzgórze” jest domem wielu gatunków ptaków m.in. najmniejszego, ważącego tylko 5 gramów, polskiego ptaka – mysikrólika, a także dwóch gatunków dzięcioła: czarnego i dużego. Można tu odnotować także ciekawostki ze świata owadów, ale o tym za chwilę.
Oto monumentalne sosny. Nie są stąd, zostały introdukowane, czyli sprowadzone przez ludzi i posadzone tutaj w celach gospodarczych. Miały dostarczać wysokiej jakości żywicznego drewna. W rezerwacie najstarsze z nich liczą sobie nawet 200 lat. Czyli było to około roku 1820… pięćdziesiąt lat przed patentem Thomasa Edisona. Jednak ich los jest przesądzony. Jako gatunek obcy na tym siedlisku nie odradzają się. Gdy umrą i padną, ich miejsce zajmą buki.
Oto martwe próchniejące drewno i jedyne notowane w Polsce stanowisko Crossocerus heydeni. To żądłówka, niewielki latający owad, który zakłada swoje gniazda właśnie w takim drewnie. I jednocześnie prawdziwy potwór. Karmi swoje larwy specyficznym pokarmem a mianowicie sparaliżowanymi żądłem muchówkami. Larwy pożerają je więc żywcem.
I choć wszystkie te informacje można znaleźć w wielu dotychczasowych publikacjach, uznałem, że błędem byłoby ich zupełne pominięcie.
Toponimy, wysokości i skoki
Pisząc ten tekst odnotowałem niemały problem z usystematyzowaniem dostępnej wiedzy geograficznej, a dokładniej z wysokością wzgórz i ich toponimią, ponieważ różne źródła podają inne dane. I tak, w odniesieniu do wzgórza z punktem widokowym, częściej używana jest nazwa „Glinna Góra”. Tą nazwą operuje również Trójmiejski Park Krajobrazowy (https://tpkgdansk.pl/edukacja-3/sopockim-szlakiem/), choć wspomina też o innej, czyli o „Sępim Wzgórzu”. Niemałe zamieszanie wprowadza Wikipedia, która w ogóle nie traktuje o Glinnej Górze, tylko o Wzgórzu Sępim (w odwróconym szyku), podając jednocześnie jego wysokość – 109 m n.p.m i mówiąc o lokalizacji na terenie rezerwatu. Tablice informacyjne w lesie znaczą coś innego.
Wracając do toponimów, w broszurze „Osobliwości sopockiej przyrody – Przewodnik” możemy odnaleźć tylko Glinną Górę, ale aż z trzema wierzchołkami, które mają kolejno 115, 114 i 110 m n.p.m. Dalej, według tej publikacji, przełęcz między wzgórzami znajduje się na wysokości 96 m n.p.m., co w kontekście informacji z Wikipedii powoduje spory mętlik, ponieważ ta, wyniesienie Zajęczego Wzgórza określa na 94,1 m n.p.m. Część internetowych publikacji idzie tym tropem i powiela tą informację.
Za najcenniejsze źródło wiedzy o sopockiej przyrodzie uznaję wydaną przez Urząd Miasta Sopotu książkę pt.: „Sopot Zielone Miasto”, ale autorzy skupiają się w niej przede wszystkim na szczegółowych opisach flory i fauny. Szczyt Zajęczego Wzgórza umiejscawiają jednak na wysokości 106 m n.p.m. I w kontekście wysokości przełęczy miałoby to sens.
Nie posiadałem dokładnych map topograficznych sopockich lasów, więc zwróciłem się z pytaniem do Zarządu Trójmiejskiego Parku Krajobrazowego, czy takowe są dostępne. Udało mi się uzyskać mapę zachodniej części Sopotu w skali 1:10000, za co jestem niezmiernie wdzięczny. Poziomice mówią wyraźnie, że rację mają autorzy „Zielonego Miasta”. Szczyt Zajęczego Wzgórza to 106 m n.p.m. 94,1 m n.p.m. to wysokość, na której znajduje się słupek z oznaczeniem.
Dla pewności sprawdziłem jeszcze teren narzędziem dostępnym na stronie www.wysokosciomierz.pl i dostałem ostateczne potwierdzenie. Podobnie rzecz miała się w przypadku drugiego wzgórza. Znalazłem nawet punkt o wysokości 116 m n.p.m.
Z ciekawości sięgnąłem do map przedwojennych. Pod adresem www.mapy.eksploracja.pl dostępne jest pokaźne archiwum starych map Pomorza. Posiadam przedruk jednej z takich map i tam Grosse Gaisberg, czyli dzisiejsza Glinna Góra jest oznaczona na wysokości 109 m n.p.m. Obok znajduje Kleine Gaisberg, czyli dzisiejsze Zajęcze Wzgórze. Swoją drogą ciekawi mnie również skąd wzięły się współczesne nazwy, bo jak „zajęcze” jestem jeszcze w stanie zrozumieć, to „sępie” już trochę dziwi. Nazwa „Gaisberg” oznacza gajową górę (dużą i małą), co nie da się ukryć jest nazwą bardzo wdzięczną. Najbardziej znany „Gaisberg” leży w austriackich Alpach , obok Salzburga.
Omawiając Sępie Wzgórze koniecznie należy wspomnieć o tym, że w latach 50. budowano na nim skocznię narciarską. Miała być większa od tej na Łysej Górze, bo jej punkt K miał się znaleźć na 50 m. Za stadionem SKLA można natrafić na takie miejsce:
Na stronie http://www.skisprungschanzen.com można odnaleźć i obejrzeć unikatowe zdjęcia z budowy obiektu. Widać, że wykonano już sporą część prac budowlanych, wykarczowano drzewa a skocznia została w znacznym stopniu wyprofilowana. Wydaje się, że lokalizacja była dokładnie przemyślana, ponieważ strome zbocza Glinnej Góry doskonale się do tego nadawały a i bliska obecność Stadionu Leśnego spowodowałaby, że powstałby kompleks, w którym mogłyby być uprawiane sporty zarówno letnie, jak i zimowe. Skoczni jednak nie ukończono. Być może skoki narciarskie nie były dyscypliną, która jakoś specjalnie przemówiła do ówczesnych Sopocian.
Medytacje na Gaisbergu
Pamiętam, gdy pierwszy raz tam trafiłem, głęboko w latach 90. Miałem kilkanaście lat, piętnaście, może szesnaście. Lasy już trochę poznałem, eksplorowaliśmy je pieszo kolegialnie, ale tamtędy, nie wiedzieć czemu, nigdy nie powędrowaliśmy. Z wiekiem zacząłem też coraz częściej chodzić na wycieczki samotnie, przeważnie bezpiecznymi szlakami. Z czasem jednak, coraz dalej i coraz śmielej.
Stadion Leśny znałem doskonale. Bywałem tam biorąc udział w międzyszkolnych zawodach sportowych. Wielokrotnie obchodziłem też ścieżkę zdrowia dookoła obiektu. Zresztą sam stadion bywał celem wyprawy: wejść na samą górę i usiąść w najwyższym rzędzie najwyższej trybuny, z Bratem, z kumplem, samotnie.
I doskonale znałem też inne sopockie widoki: Łysą Górę, bo wiadomo, Wzgórze Strzeleckie, bo to też był standard, a także widok z balkonu mieszkania cioci Krystyny, która kiedyś, dawno, dawno temu, mieszkała na najwyższym piętrze wieżowca na Osiedlu Mickiewicza.
Pewnego dnia postanowiłem iść do lasu i po krótkim namyśle, doszedłem do wniosku, że po co mam iść aż na Łysą, jak mogę bliżej. Po prostu pójdę 3 Maja do góry i tam też jest las, pewnie nic prócz lasu w nim nie ma, no ale przecież po to właśnie idę.
No i poszedłem, prosto przed siebie. I stwierdziłem, że nie będę szedł żadną drogą czy ścieżką, tylko na wprost, na przełaj. Pewnie nawet nie wiedziałem, że wszedłem do rezerwatu i jak mam się w nim zachować. Pokonałem zwalone pnie i wdrapałem się na szczyt góry. Jakież było moje zdziwienie, gdy między drzewami zobaczyłem w oddali niebieską taflę wody – „Stąd widać morze”. To ja po Pachołkach, po Łysych, żeby popatrzeć sobie na morze z góry a mam tutaj, prawie pod domem.
Pokontemplowałem chwilę swoją ignorancję i ruszyłem dalej. Zszedłem z wierzchołka wzgórza i znalazłem się na przełęczy. Przede mną było następne wzniesienie. Wszedłem i oniemiałem. Znalazłem się na płaskiej polanie, na której środku stał kilkumetrowy pień. Pamiętam, że wyglądał wtedy niczym totem jakichś pierwotnych ludów, tak to zobaczyłem. Efekt spotęgowały ślady po ognisku. Jakby to plemię było tutaj jeszcze przed chwilą, wyzbierało i upolowało co się dało i poszło dalej.
Ale nie to było największym zaskoczeniem. Pod stopami polana nagle się urywała, zamieniając się w urwistą skarpę. Tutaj to był dopiero widok. Na wyciągnięcie ręki morze, horyzont i falujące wzgórzami kłęby bujnego lasu. Gdzieś przycupnęły czerwone dachy sopockich kamienic, otulone zielenią we wszystkich możliwych odcieniach. A po lewej stronie w oddali masywny, wbijający się w wodę klin Kępy Redłowskiej. Na horyzoncie majaczył ledwie widoczny cienki, zielony pasek Mierzei. Poczułem się jak prawdziwy odkrywca.
To miejsce zauroczyło mnie od pierwszego wejrzenia i do tego stopnia, że przez wiele, wiele długich lat podążałem tam, za każdym razem, kiedy potrzebowałem spokoju, chwili refleksji i poukładania myśli. Zawsze okazywało się to metodą skuteczną.
Co teraz i co zaraz?
W rezerwacie oczywiście zmiany dokonują się głównie siłami natury. Ale na Grosse Gaisberg w przeciągu tych wszystkich lat, które upłynęły od dnia, w którym pierwszy raz przypadkowo ją odwiedziłem, sporo się zmieniło. Jest więcej ścieżek, są bardziej ubite, mają dużo kolein. Pojawiły się schody prowadzące na przełęcz od wschodniej strony wzgórz. Na pewno skracają drogę na punkt widokowy idącym od strony stadionu oraz czynią miejsce bardziej dostępnym i widocznym. Nad urwiskiem stanęła stalowa rama, nie wiem czy chodziło o zabezpieczenie, żeby nie spaść, czy żeby móc się o nią oprzeć podczas podziwiania panoramy.
Na Glinnej Górze przecina się kilka szlaków spacerowych m.in. Szlak Borsuka, a więc w 2012 r. stanął tu kamień pamiątkowy. Jest słup informacyjny, ławka, no i przede wszystkim pokaźna wiata wypoczynkowa. Nie chcę oceniać, ale dużo tego. Szukając informacji do artykułu natknąłem się nawet na projekt budowy wieży widokowej z nadajnikami. Został zgłoszony do budżetu obywatelskiego, ale całe szczęście odpadł w przedbiegach.
Z upływem lat miejsce zapełniło się też piechurami i rowerzystami. Kiedyś, praktycznie za każdym razem, kiedy tam wchodziłem, byłem sam. To wspaniale, że ludzie odkrywają las, że chcą w nim być, obcować z przyrodą. Ale najważniejsze jest, żeby odbywało się to z jej poszanowaniem.
Gdy poszedłem tam ostatnio, już z dala słyszałem krzyki. To rowerzyści. nawoływali się, dopingowali, nie wiem. Było ich słychać naprawdę z daleka. Spotkałem też pana z pieskiem, który biegał luzem. Na terenie rezerwatu. Uwielbiam psy, ale naprawdę? Dwóch panów na szczycie Glinnej Góry popijało piwo. Ciekawe co zrobili z puszkami?
I tylko zastanawiam się, jak to miejsce będzie wyglądało za kolejnych 25 lat? Mam wielką nadzieję, że wizja lasu dla ludzi, w którym dzieciaki budują szałasy z konarów w rezerwacie, pieski biegają luźno, ziomki popijają piwo, rowerzyści szaleją i wydzierają się na siebie a nad wszystkim góruje wieża widokowa z nadajnikami, do której prowadzą brukowane alejki i betonowe schody, jednak się nie spełni.
Źródła:
Sopot Zielone Miasto; Autorzy: Mateusz Ciechanowski, Wojciech Machnikowski, Mirosław Wantoch-Rekowski, Marcin Stanisław Wilga, Sławomir Zieliński; Wydawca: Urząd Miasta Sopotu
Osobliwości sopockiej przyrody – przewodnik
https://tpkgdansk.pl/
http://www.skisprungschanzen.com
https://pl.wikipedia.org/