Do mieszkania wpadł jerzyk. Byłem pochłonięty jakimś domowym zajęciem, gdy nagle coś głośno zatrzepotało przy uchylonym oknie. Zerwałem się na równe nogi i zobaczyłem opadającego z parapetu na podłogę, niewielkiego szaro-brązowego ptaszka.
Po krótkiej szamotaninie, cupnął pod krzesłem stojącym przy oknie. Był zdezorientowany i przestraszony. Zrezygnował z walki o wydostanie się z pułapki, w którą niefortunnie wpadł przez luft. W sekundę przeniósł się w całkowicie obce dla siebie środowisko. Uspokoił się i czekał na swój los.
Jerzyki są bliskimi kuzynami kolibrów i tak jak one, mają uwstecznioną budowę nóg. Nie potrafią na nich chodzić, stać, ani nawet siadać na gałęziach. Te króciutkie nóżki, których wszystkie cztery palce skierowane są do przodu, przystosowane są wyłącznie do wczepiania się w pionowe struktury skał. Dlatego na śliskiej podłodze stały się zupełnie bezużyteczne.
To ptaki przestworzy. Mają długie skrzydła, latają szybko (do 160 km/H na dłuższych przelotach) i są bardzo zwrotne. W powietrzu spędzają większość życia: polują, zbierają materiał na gniazda, kopulują, a co więcej śpią. Wzbijają się wtedy bardzo wysoko, nawet do 2,5 kilometra i zaczynają szybować. W mózgach włącza im się wtenczas coś w rodzaju autopilota, który nie pozwala spaść na ziemię. W ciągu doby jerzyk może przelecieć do tysiąca kilometrów!
Odczekałem chwilę, aż ptak całkiem się uspokoi, a następnie delikatnie złapałem go w dłonie. Wolność mój jerzyk odzyskał na balkonie, skąd odfrunął cały i zdrowy.
Nie będzie to przesadą, gdy powiem, że uwielbiam te ptaki. Uwielbiam za to, że tak bardzo kojarzą się z najpiękniejszą porą roku, z wczesnym latem. Gorące wieczory, najdłuższe dni, gdy światło nie chce dawać za wygraną i ten charakterystyczny pisk podniebnej kawalkady.
Mieszkanie na poddaszu dało mi możliwość rokrocznych bliskich obserwacji ich stadnych eskapad wokół mojej kamienicy. Pachnące wczesnoletnim zmierzchem powietrze i krążące nad Karlikowem gromady jerzyków, to właśnie ten moment. Pisk się oddala, by za kilkanaście sekund znów zbliżyć się na kilka metrów i narobić przeuroczego harmidru. Przed oczami nagle i nie wiadomo skąd, znów ukazują się szarżujące w powietrzu ptaki.
Ten moment. Kolejny z tych poza czasem, chwila, która wygląda tak samo dziś, jak wyglądała pięć, dziesięć i dwadzieścia lat temu. Chłonę ją za każdym razem, próbuję zatrzymać, zapisać ją w sobie na stałe. Wgrać niczym program, by móc do niej wracać, zawsze kiedy będę potrzebował ciepła, słońca i lata.
Być może niektóre osobniki z tegorocznych obserwacji to „starzy przyjaciele”. Ci posłańcy lata przylatują do Polski z południowej części kontynentu afrykańskiego w maju (kiedyś pojawiały się wcześniej, już pod koniec kwietnia na Św. Jerzego, stąd ich nazwa) i zawsze wracają w to samo miejsce. Jako, że są długowieczne, ponieważ żyją nawet 20 lat, moje przypuszczenia mogą być prawdziwe. Gdzieś w załomach tego dachu, w szczelinach między belkami więźby a dachówkami, muszą mieć swoje gniazda. A w nich oddani, związani ze sobą na całe życie rodzice, wspólnie wysiadują jaja.
Zostaną z nami w Sopocie mniej więcej do połowy sierpnia. Wtedy znikną, odlecą tam, gdzie spędzają większość roku, do Botswany, Zimbabwe, a może na Madagaskar. Ale zanim to nastąpi wyczyszczą sopockie przewiewy z drobnych owadów, w tym much, meszek i komarów.
Są ptakami miast. Zbliżyły się do ludzi już wieki temu, gdy zaczęły powstawać wysokie murowane budowle. Miasta oferują warunki przypominające ich naturalne środowisko, którymi są wysokie i strome skały z mnóstwem szczelin. Siedlisko miejskie musi być tylko odpowiednio wysoko, mieć dogodny wlot, wystarczająco dużo miejsca (a potrzebują go naprawdę niewiele) i najlepiej wschodnią lub północną orientację. I to właśnie przez okno skierowane na wschód, do mieszkania zabłądził mój jerzyk.
Co ciekawe, do wzrostu populacji jerzyków w Polsce przyczyniło się budownictwo z wielkiej płyty. To tam, zwłaszcza w otworach wentylacyjnych w stropodachach, ptaki znalazły doskonałe miejsca do gniazdowania. Niestety, bardzo często zdarza się, że otwory zostają zamknięte kratkami. Słynna swego czasu była historia Spółdzielni „Młyniec” na Zaspie, gdzie tak właśnie postąpiono. Plastikowe kratki zamontowano w okresie lęgowym. Interweniowali mieszkańcy, ekolodzy, lokalne media, policja. W końcu kratki zdjęli alpiniści. Warto dodać, że jeśli jerzyk nie może dostać się do swojego gniazda, dobija się do niego tak długo, aż zginie.
Nie jest więc tak pięknie, jak mogłoby się wydawać. Gatunek podlega ścisłej ochronie, ale mimo to, jego krajowa populacja w ostatnich latach znacznie się zmniejszyła. Winnych jest kilka czynników. Jakich? Można to sprawdzić na oficjalnej stronie Sopotu (https://www.sopot.pl/aktualnosc/3138/jerzyk-niezwykly-gosc-z-afryki-potrzebuje-naszej-pomocy): „Wyburzanie starych kamienic, remonty i ocieplania budynków (np. styropianem), zakładanie kratek na otwory do stropodachów oraz nowoczesne budownictwo pozbawione szczelin i zakamarków powoduje, że coraz mniej jest miejsc, w których jerzyki mogłyby założyć gniazda. Utrata miejsc lęgowych oznacza spadek liczebności gatunku.”
Aż trudno się powstrzymać przed zadaniem pytania. Naprawdę? Samo się robi? Nikt tego nie kontroluje, nie ma nadzoru, nie ma narzędzi do egzekwowania prawa? Domki dla ptaków ufundowane z budżetu obywatelskiego, choć oczywiście ze wszechmiar słuszna to idea, nie załatwią sprawy. A zacytowane słowa padają z ust urzędników w mieście, w którym pozwolono na wyburzenie stuletniego młyna, w którym stare kamienice masowo obłożono styropianem i doklejono do nich szklane potworki; w mieście, w którym w miejsce zieleni, jak grzyby po deszczu wyrastają wygładzone deweloperskie domki dla lalek. Tzw. apartamenty.
PS Bordalo II, Kilińskiego 127 Łódź