Sopockim wróblom grozi wyginięcie. Przyczynami tego problemu jest intensywna urbanizacja: likwidacja terenów zielonych, zagęszczanie zabudowy oraz nowoczesne, obowiązujące w ogrodnictwie trendy. Tym samym Sopot wpisuje się w europejską hekatombę tego gatunku.
Odwieczna przyjaźń
Wróbel od wieków osiedlał się w sąsiedztwie ludzkich siedzib, stąd nawet pochodzi jego nazwa – Passer domesticus, czyli wróbel domowy. Nie jest to wymagające stworzenie. Przede wszystkim minimalne rozmiary (waży niecałe 30 gramów!) nie predystynują go do wygórowanych potrzeb środowiskowych. Jest mały, zjada niewiele pokarmu, nie zajmuje dużych przestrzeni. Naturalnym środowiskiem wróbla są takie tereny zajmowane przez człowieka, na których znajduje się wystarczająca ilość zieleni. W miastach ptaki te upodobały sobie przydomowe ogrody, parki, ogródki działkowe, zieleńce, skwery i wszystkie miejsca, gdzie rosną gęste krzewy i drzewa.
Przechadzając się po Sopocie wciąż jeszcze można nacieszyć się spotkaniem z tym sympatycznym i poczciwym ptaszkiem. Wróble upodobały sobie nasze miasto, pełne ogrodów, parków i starych kamienic, w których zakamarkach dachów ptaki te bardzo często zakładają gniazda. Szczególnie żywopłoty stanowią ulubione miejsca „schadzek” sopockich wróbli, znajdują w nich bowiem bezpieczne schronienie. A muszą się chronić, ponieważ czyhają na nie różne drapieżniki, jak np. koty czy coraz liczniejsze i lepiej radzące sobie w miejskim środowisku sroki. Jednak to przede wszystkim człowiek, w którego sąsiedztwie wróbel od wieków zakładał swoje gniazda, stanowi obecnie największe zagrożenie dla tego gatunku. Ludzie odwracają się od swojego nieodłącznego towarzysza i szykują mu zamarkowaną, cichą śmierć.
Europejski pogrom
Naukowcy biją na alarm, ponieważ europejska populacja wróbla kurczy się w zastraszającym tempie. Dane są przerażające. W wielu europejskich miastach liczebność populacji zmalała od 50 do nawet 80%! Z tego powodu Międzynarodowa Unia Ochrony Przyrody ogłosiła, że Passer domesticus jest gatunkiem zagrożonym wyginięciem. W Londynie wróbel zniknął prawie całkowicie. Anglicy obudzili się za późno i poprawa sytuacji na wyspie wydaje się być już tylko czczym życzeniem. Na miejsce wróbla wchodzą nowe, inwazyjne gatunki jak np. papuga aleksandretta obrożna, której udane lęgi zaobserwowano już także w Polsce.
Ornitolodzy podają, że na problem wymierania wróbli składa się wiele przyczyn. Wymieniają nowoczesną architekturę szkła i metalu, ocieplanie budynków styropianem, wielkoobszarowe rolnictwo, segregację śmieci, zbyt częste koszenie trawników. Jednak najbardziej znamienne w skutkach wydaje się być kurczenie się w miastach terenów zielonych. Bez nich ptaki te nie są w stanie znaleźć schronienia i wystarczającej ilości pokarmu dla swoich piskląt, który stanowią głównie larwy bezkręgowców.
Coraz głębiej, coraz szczelniej
Z perspektywy wymierania gatunku widać jak przeraźliwy jest obecny pęd do układania i przekształcania na swoją miarę wszystkiego co tylko się da. Człowiek chce nad wszystkim panować, uzyskać pełną kontrolę, przebudować i ułożyć po swojemu. Wchodzimy coraz głębiej, dotykamy coraz większej ilości detali otaczającej nas rzeczywistości. Widać, że na razie nie myślimy o skutkach środowiskowych (raczej o pieniądzach).
Wróbel jest tylko wierzchołkiem góry lodowej, zbyt mały i zbyt bezbronny, by przetrwać. Atakowany z różnych stron nie poradzi sobie i w końcu wymrze. Tak, ten wróbel, pospolity, najzwyklejszy i najpowszedniejszy wydawałoby się ptak, wymrze. Nie znajdzie schronienia w naszym szczelnie zabetonowanym i poukładanym niczym klocki świecie. Rachityczne rózgi pozatykane w kamiennych donicach, sporządzone według przepisów nowoczesnych speców od miejskiego krajobrazu nie zapewnią bezpieczeństwa świergolącym „elemelkom”.
„Goniąc” Europę
Widać wyraźnie, że Sopot nie wyłamuje się z europejskiego „trendu” cichej i sukcesywnej eksterminacji wróbla domowego. Dominuje zasada, że silniejszy ma prawo zniszczyć słabszego, skądinąd niezwykle „humanitarna”. Co rusz pojawiają się plany zabudowy ostatnich skrawków zieleni w naszym mieście. Nowe osiedla, gęsto zabudowane i pozbawione takiej zieleni którą upodobały sobie wróble, lub pozbawione jej w ogóle, sprawiają, że populacja wróbla w Sopocie ulega zmniejszeniu. Niedługo może okazać się, że ptaki te nie znajdą już miejsc, w których mogłyby z powodzeniem znajdować pokarm, gniazdować i wychowywać swoje pisklęta.
W tej „pogoni” za Europą jest jakiś zabójczy owczy pęd, czasem można odnieść wrażenie, że zachowujemy się jak stado baranów pędzące ze zbocza w przepaść. No bo przecież po co być oryginalnym i pielęgnować wspaniałe skarby, które inni zaprzepaścili i roztrwonili? Przecież my nie możemy być gorsi niż ten mityczno-idylliczny „zachód”, więc i w kwestii pogromu małego ptaszka też będziemy robić wszystko, by ów „zachód” dogonić.
Laurki za wykonanie planu
W Sopocie słychać argumenty, że to miasto a w mieście trzeba budować, że nie można hamować rozwoju i postępu. Tak, oczywiście, ale jakim kosztem, gdzie są granice i czy myślimy o konsekwencjach? Jesteśmy świadkami walki, nawet jeśli nieświadomej i bez wycelowanych w tej kwestii złych intencji, to jednak prowadzonej kosztem najsłabszych istnień. A one stoją z góry na przegranej pozycji.
Czy naprawdę więc musimy rozwijać się tylko w tym „jedynym i słusznym” kierunku? Był już taki jeden, który z wróblami walczył. Nazywał się Mao Zedong. Skutki wojny z niewinnym małym ptaszkiem okazały się katastrofalne, dlatego szczerze odsyłam do tej historii. Może więc warto pochylić się nad tym problemem i chwilę zastanowić, bo jeśli za 10 lat okaże się, że w Sopocie wróbli już nie ma, będzie to oznaczać nic innego jak tylko to, że „wielki skok naprzód” został wykonany. Wtedy będzie można powystawiać sobie pionierskie laurki.