Kiedy wyrzucamy na śmietnik stare drewniane okna, drzwi lub sztukaterię i obkuwamy przedwojenne posadzki, żeby położyć na podłodze kafle z supermarketu, to zabijamy istotę naszego miasta. Sopot dlatego jest wyjątkowy, że nie jest plastikowy i sztampowy lecz stary, zabytkowy, czasem rozpadający się, lecz pełen pamięci o ludziach, którzy tu przed nami mieszkali, ich pomysłach na architekturę i styl życia.
Jako, że spędziłam dzieciństwo w Sopocie pamiętam różne, z mojego puntu widzenia straszne wydarzenia, które doprowadzały mnie do rozpaczy i chęci powstrzymania nieuchronnego zniszczenia miasta z bajki jakim jawił mi się Sopot. Pamiętam sąsiadkę z parteru, która stojąc na drabinie skuwa gotyckie litery i ornamenty, które zdobiły wejście do jej mieszkania. Pamiętam remont, po którym zniknął wspaniały drewniany ganek, który zastapiły wulgarne betonowe schody i metalowa poręcz.
Niestety wbrew moim oczekiwaniom tego procesu zniszczenia nie powstrzymały demokratyczne przemiany w latach dziewięćdziesiątych kiedy, jak sądziłam naiwnie, mieszkańcy odkryją w sobie intuicyjne wyczucie piękna. Zniszczenie postępowało nadal choć w innym stylu.
Zamiast chamskiego komunistycznego obłupywania elementów zdobniczych z elewacji, wraz z wolnym rynkiem i dostępnością schlebiającej najniższym gustom tandety zaczęto w Sopocie wymieniać „stare, zużyte i tym samym brzydkie” elementy wystroju mieszkań, klatek schodowych czy elewacji chińskimi atrapami ze złoconego plastiku. Mieszkańcy ubolewali, że elewacje ich kamienic są zdobione płaskorzeźbami i w związku z tym nie można ich obłożyć styropianem, żeby było równo i ciepło.
Stare drewniane okna w Sopocie zawsze były utrapieniem gospodyń domowych, które musiały myć małe szybki zamiast przejechać szmatą raz a dobrze. Dlatego w latach dwutysięcznych nastała era wymiany zabytkowej stolarki okiennej na plastikowe ramy.
Ten proces powolnej destrukcji i unicestwienia jeszcze się nie zakończył. Być może został nieco spowolniony, ale nadal ukradkiem tu i tam, gdy nikt nie widzi, Sopocianie potrafią wymienić stare okno na plastikowe lub „ocieplić” ścianę styropianem.
Jednak w najlepsze dewastacja trwa we wnętrzach mieszkań. Niezrozumiałe zamiłowanie do równych ścian powoduje wyrzucanie sztukaterii i obklejanie ścian i sufitów gipsowymi płytami. Zamiana wielkich sopockich mieszkań na „apartamenty na wynajem” powoduje konieczność dalszej destrukcji, zamiany starych podłóg z desek na panele z supermarketu, bo łatwiej je umyć mopem i nie haczą. A turysta mógłby być niezadowolony, gdyby podłoga nie była równa i nie wykończona plastikowymi listwami.
Nasi sopoccy konserwatorzy zabytków przyglądali się latami beznamiętnie jak znika stary Sopot. Zresztą, jak powiedział poeta: nie czas żałować róż gdy płoną lasy. Całe kwartały budynków zostały wyburzone, do zabytkowych kamienic dobudowuje się całe tandetne domy więc kto by się koncentrował na jednym oknie czy witrażu.
Dlatego świeżym powiewem w naszym mieście jest wystawa w Muzeum Miasta Sopotu zatytułowana „Odzyskane. Detale sopockich wnętrz.” Koniecznie trzeba zobaczyć i zrobić rachunek sumienia.