Można bardzo go nie lubić albo kochać, ale nie można pozostać obojętnym wobec tego miasta. Piszę o Nowym Jorku gdzie pod koniec listopada spędziłam ostatnie dni mojej podróży do USA. Starałam się jak zwykle podpatrzeć różne pomysły i rozwiązania, które warto byłoby zastosować w Sopocie, co oczywiście przy różnicy skali naszych miast wydaje się na pozór niemożliwe. A jednak są sprawy, które może udałoby się przeszczepić na nasz grunt. A przynajmniej skorzystać z lekcji jaką daje nam doświadczenie tego wielkiego miasta na wschodnim wybrzeżu USA.
W Nowym Jorku widać nieprawdopodobne zamiłowanie mieszkańców do zieleni. Do sadzenia różnorodnej roślinności, drzew i kwiatów właściwie wszędzie gdzie jest to możliwe. Wydaje się, że im więcej betonowych konstrukcji, wieżowców i parkingów tym więcej kwiatów i krzewów posadzonych w każdym zakątku i na każdym skrawku ziemi, nie wspominając o ogrodach na dachach gdzie rosną prawdziwe drzewa owocowe; ogrodach zimowych z palmami czy wreszcie ogrodach społecznościowych gdzie w czasie mojego pobytu trwały intensywne prace mimo listopadowego chłodu.
Podobnie jest we wnętrzach. Wszędzie są rośliny i mini ogrody, także wertykalne. W każdym razie jest ich tam dużo więcej niż u nas w Polsce. Jak pisze New York Times pokolenie millenialsów czyli osób, które przychodziły na świat od 1980 do 2000 roku, tworzy zielone oazy w swoich zazwyczaj niewielkich, wynajętych mieszkaniach na Manhattanie czy Brooklynie. Czasem osiąga to hodując w donicach dziesiątki roślin. Na skutek tej mody obroty wielu firm sprzedających rośliny do biur i mieszkań w Nowym Jorku w ostatnich latach się zwielokrotniły.
Nie chcę aby brzmiało to zbyt dydaktycznie, ale czy w Sopocie gdzie drzew jest nadal jeszcze dużo, a po ulicach chodzą nawet dziki nie pozbywamy się zbyt pochopnie naszych naturalnych zasobów zieleni patrząc przez palce na deweloperów planujących wyciąć trzcinowisko przy Ergo Arenie, czy zezwalając na betonowanie ogródków przydomowych, aby odwiedzający nas turyści mieli gdzie zaparkować swoje samochody?
Powtórzę to co tysiące osób napisało już przede mną, że Nowy Jork to wspaniałe, różnorodne miasto ale nawet tam mieszkańcy nie potrafią funkcjonować bez własnego skrawka zieleni. Choć Central Park zapewnia miejsce do odpoczynku w centrum miasta i nie brakuje nowych terenów do spacerów i relaksu takich jak zrewitalizowana High Line to jednak patrząc z góry na Manhattan widzimy dziesiątki drzew na dachach, prywatne ogrody i wygospodarowane pomiędzy kamienicami miejsca gdzie można wyhodować własne kwiaty i warzywa.
Dlatego zanim będzie za późno i stworzymy sobie betonowy „raj” gdzie nie trzeba będzie grabić liści, (co jest dla niektórych motywacja do wycięcia drzew i krzewów), żadne drzewo nie zasłoni nam promieni słońca wpadającego przez okna naszego deweloperskiego apartamentu, ani żaden jeż i dzik nie ośmieli się wkroczyć na nasze terytorium ze względu na zagrożenie życia, zastanówmy się nad przykładem z miasta za oceanem gdzie podobnie jak u nas w tej chwili wydawało się kiedyś, że zieleni nigdy nie zabraknie.
Smutny Plac Przyjaciół Sopotu gdzie kiedyś rosły drzewa, a obecnie jest wielkim betonowym placem bez odrobiny prywatności powinien stać się przykładem i przestrogą dla polskich millenialsów, którzy jeśli uda się powstrzymać rzeź drzew, mają jeszcze szansę żyć wśród zieleni w miejscach publicznych. Wiele osób pamięta jeszcze Sopot sprzed lat, trochę tajemnicze miasteczko z ogrodami wokół kamienic, i sporymi przestrzeniami pozostawionymi wyłącznie naturze. W tej chwili trwają próby zabudowy ostatnich takich miejsc w Sopocie.ÂÂÂ Nie dajmy się nabrać na tłumaczenia, że tak musi być, bo tak jest nowocześnie i postępowo. I na to, że cały cywilizowany świat tak się rozwija. Podczas gdy cywilizowany świat próbuje odkręcić ten trend, my mamy jeszcze szansę nie dać mu się podporządkować. Zamiast chuchać i dmuchać na jedną doniczkę z geranium na parapecie możemy mieć całe ogrody.
Ale nie pozostało nam już dużo czasu.