Wchodzimy na teren osiedla i od razu widzimy, że znaleźliśmy się w innym fragmencie Zamościa. Znika chaos, przestrzeń jest skomponowana w sposób harmonijny i przyjazny dla oka. Pomimo, że od chwili wkroczenia na PR-5 wciąż jesteśmy w bliskiej odległości od jednej z głównych arterii miasta, momentalnie cichnie jego hałas. To zasługa zieleni, która jest wszędzie, praktycznie na każdym kroku. To osiedle wręcz w niej tonie.
Drzewa i przestrzenie
Spora część drzew ma już po 40 lat, więc zdążyły mocno się rozrosnąć. W tamtym czasie bez obaw można było sadzić gatunki osiągające duże rozmiary. Przyrostu korzeni nie ograniczały podziemne hale garażowe, jak ma to miejsce obecnie. Praktykowane współcześnie zapisy o „powierzchni biologicznie czynnej” w przypadku uchwał o miejscowych planach zagospodarowania przestrzennego, są rozwiązaniem jedynie połowicznym. W ich wyniku deweloperzy sadzą mikro-krzaczki i wtykają w betonowe donice rachityczne drzewka.
Na PR-5 rosną moje ukochane, wielkie i rozłożyste płaczące wierzby. Nie ogranicza ich wielkość działki, gdzie fasady bloków mieszkalnych tzw. apartamentowców prawie, że równają się z ich granicami. Owo „nabijanie” do granic możliwości działek budynkami, tylko po to aby „wycisnąć” z nich jak największe metraże, spowodowało, że całe, duże fragmenty miast stały się bardzo ciasne i ogołocone z roślinności. Niestety, w Sopocie będącym w swym założeniu miastem-ogrodem, widać to aż nader wyraźnie.
Na nowych sopockich osiedlach zieleń nawet jeśli się pojawia jest bardzo ograniczona, często wprowadzana jakby na siłę. Na PR-5 efekt jest całkiem odwrotny. To zieleń nadaje ton temu miejscu. Niewielkie budynki sprawiają wrażenie jakby zagościły w przeogromnym parku i nieśmiało przycupnęły gdzieś z boku, tak by za bardzo nie przeszkadzać przyrodzie.
Jakże więc biednie i kłamliwie prezentują się przy Osiedlu Zamoyskiego te wszystkie współczesne „harmonie z naturą”, „zielone scenerie”, „leśne oazy”, „parkowe widoki” i inne marketingowe, przepraszam za wyrażenie, farmazony. Specjaliści od deweloperskiego „pijaru” dochodzą powoli do granic absurdu w wymyślaniu coraz bardziej trywialnych i pokracznych haseł, aby tylko złapać na wędkę kogoś chętnego do zakupu ich produktu.
„Płoconing & grodzoning”
Kolejna rzecz to płoty. Gdy oglądam nowe osiedla, to przeważnie pierwsze, co rzuca mi się w oczy to ogrodzenia. Te kilometry płotów, bram, stalowych zasieków i drucianych kratownic, które zeszpeciły Sopot i ograniczyły miejską przestrzeń. Już nie chodzi o możliwość spacerowania między blokami, tylko o efekty wizualne. Zrobiło się po prostu ciasno, bo wszędzie w pejzaż wpychają się nachalne bariery.
Przykładem tego do jakże dziwnych, żeby nie powiedzieć komicznych, sytuacji doprowadza stawianie wszędzie zasieków, niech będzie tym razem Gdynia i moja „ulubiona” ulica Strzelców. To ślepa droga na Wielkim Kacku ograniczona linią PKM i lasem, przy której znajdują się tylko i wyłącznie grodzone osiedla. Bywam tam służbowo, i zawsze, gdy już tam się znajdę zastanawiam się od kogo oni się odgrodzili? Chyba sami od siebie, jedni od drugich, bo wokół praktycznie nie ma zabudowań, a i zapuszczać się tam za bardzo nie ma po co. Grunt to jednak ufać sąsiadom.
Drugi przykład z sopockiego podwórka i osiedle „Aquarius” przy ul. Armii Krajowej. Cytat pochodzi wprost ze strony Invest Komfortu: „Osiedle objęte całodobową ochroną oraz nowoczesnym systemem monitoringu, zapewnia mieszkańcom oraz użytkownikom lokali użytkowych poczucie bezpieczeństwa.” Pominę pleonazm i daruję sobie zastanawianie się nad tym, kim mieliby być użytkownicy lokali nieużytkowych. Kluczowe znaczenie ma zwrot „poczucie bezpieczeństwa”. Otóż tak, płoty, ochrona, monitoring, szlabany i domofony nie zagwarantują bezpieczeństwa a jedynie jego, uwaga – poczucie. Duża różnica, nieprawdaż?
Ale to klasyczne działanie marketingowe. Odwołujemy się do potrzeby na poziomie emocjonalnym i wzbudzamy ją poprzez wykreowanie sytuacji zagrożenia. A potem już sprzedajemy produkt, który jest jakoby rozwiązaniem problemu, w tym wypadku ochronę, kamerę i szlaban. Jeśli zapłacicie odpowiednią cenę otrzymacie coś, co wam ową potrzebę zaspokoi (w teorii). Przyjmując taką optykę, ale podchodząc do przedstawianej sytuacji z zewnątrz, możemy takie słowa interpretować w następujący sposób: Sopot musi być bardzo niebezpiecznym miastem, skoro trzeba się grodzić oraz zabezpieczać ochroniarzami i monitoringiem.
Nasuwa się zasadnicze pytanie: czy naprawdę jest niebezpiecznie, czy to po prostu zwykła, kolokwialnie mówiąc, ściema? Ale jeśli faktycznie jest niebezpiecznie, to kto za to odpowiada? To jak, deweloper robi interes z gminą, w której trzeba budować twierdzę, żeby chronić mieszkańców swojej inwestycji? Najlepsze jest to, że osiedle „Aquarius” zlokalizowane jest jakieś 200 m od Komendy Miejskiej Policji w Sopocie.
Na PR-5 nie ma żadnych płotów i żadnych ochroniarzy. Ludzie spokojnie spacerują sobie po alejkach i skwerkach, robią zakupy i wyprowadzają psy, dzieciaki grają w piłkę i rzucają frisbee. I wszyscy żyją. Mało tego, mają się dobrze. Na Brodwinie, Przylesiu, Os. Mickiewicza i Kamiennym Potoku zresztą też.
Bloki są w porządku
Osiedle Jana Zamoyskiego bywa nazywane dziełem późnego polskiego modernizmu. Architektura pojedynczych budynków nie jest zapewne wybitna, ale biorąc pod uwagę, że były one projektowane w latach 70. ubiegłego wieku, to i tak znacząco różni się od większości polskich blokowisk z tamtego okresu. Na tamten czas była ona śmiała, nowatorska i wyróżniająca się na tle kraju.
Nie znajdziemy tu klockowatych pudełek, bryły są zróżnicowane, często jeden blok składa się z kilku szeregów o różnej wysokości, a poszczególne segmenty ustawione są do siebie prostopadle. Jest dużo detalu: loggie, balkony, zadaszenia i przejścia dla pieszych ulokowane w budynkach. Moją szczególną uwagę zwróciły prześwity na balkonach. W tym przypadku są one jedynym elementem łączącymi dwa segmenty budynku. Nigdzie indziej nie widziałem czegoś takiego.
Na jednostkę mieszkaniową PR-5 należy jednak patrzeć jako na całość. Na układankę zawierającą wiele komponentów, które jednakże tworzą bardzo spójną i harmonijną strukturę przestrzenną. W tym ujęciu Os. Jana Zamoyskiego to majstersztyk urbanistyki.
Sopockie nowe osiedla często nie prezentują wysokich walorów architektonicznych. Trzeba jednak odnotować, że coś zaczęło się zmieniać i niektóre pracownie projektują obiekty znacznie lepsze, niż to co budowano do niedawna. Przykładem może być najnowsze osiedle przy ul. Okrzei. Kiedy weźmiemy pojedynczą bryłę, dostrzeżemy zapewne, że to bardzo ciekawa kompozycja, geometryczna, surowa i czysta. Naprawdę trudno odmówić jej utrzymania rytmu i wysokich walorów estetycznych.
Jednakże, gdy spojrzymy na nią z perspektywy otoczenia, w którym się znalazła, zobaczymy ją w kawalkadzie identycznych obiektów. Ich ilość i umiejscowienie, spowodowały że to osiedle wprost spadło na okolicę, walnęło w nią z całych sił, chcąc wybić się ponad resztę i zaprezentować swoją potęgę. Jest jak kosmiczna inwazja, która wypchnęła na margines pejzażu wszystko, co do tej pory stało w okolicy.
Pieszy kontra zmotoryzowany
Jak wysoki poziom planowania prezentuje jednostka mieszkaniowa PR-5 niech świadczy fakt, że w trakcie godzinnego spaceru przekroczyliśmy raptem dwie małe osiedlowe uliczki. Jest za to mnóstwo przejść, ścieżek, alejek i skwerków. Osiedle jest skrojone pod pieszego i całkowicie mu przyjazne. Jego twórcy wyrazili troskę o najmłodszych mieszkańców, ponieważ zamysł był taki, aby droga dzieci do przedszkola, szkoły czy na plac zabaw była jak najbardziej bezpieczna.
Tu nawet osiedlowe ulice schowano w zagłębieniach terenu a nad nimi puszczono kładki dla pieszych. Tak, by maksymalnie ułatwić poruszanie się pieszym po osiedlu. Kładki okazały się jednak jedynym elementem, który nie przetrwał próby czasu. Ilość schodów znacznie utrudniała pokonywanie jej osobom starszym i niepełnosprawnym. W związku z tym zostały zdemontowane.
Na Osiedlu Zamoyskiego w ogóle nie występuje zjawisko obrzydliwej „samochodozy”, która zupełnie zdominowała i zawłaszczyła sobie pejzaż polskich miast. Już na etapie planowania, czyli w latach 70. przewidziano po jednym miejscu parkingowym na mieszkanie, co było absolutnym novum i można rzec, luksusem. Parkingi są jednak gdzieś schowane, stanowią element zaplecza, dzięki czemu samochody nie panoszą się po terenie osiedla.
Na tym osiedlu po prostu dobrze i komfortowo jest być pieszym. Mam wrażenie, że jego twórcy inaczej postrzegali mieszkańca, czy człowieka w ogóle. To była inna koncepcja. Na PR-5 najpierw jest się pieszym, dopiero w drugiej kolejności staje się zmotoryzowanym. Dziś chyba jest na odwrót.
Deweloperski blok mieszkalny tzw. apartamentowiec przeważnie eksponuje ogromną dziurę wjazdu do garażu podziemnego. Za ogrodzeniem, bramą albo szlabanem, często znajduje się też parking. Pierwszym planem w widoku takiego obiektu, staje się więc nie sam budynek tylko samochody i infrastruktura im służąca. Planowanie i podporządkowywanie przestrzeni samochodom wydaje się być znakiem naszych czasów, zabiegiem przykrym i szpecącym miasto, ale niestety chyba nieodwracalnym.
Nadawać ton
W żadnym razie nie twierdzę, że budownictwo mieszkaniowe w epoce „socjalizmu” było dobre. Mało tego, uważam, że w ogólnym rozrachunku było złe, częstokroć odczłowieczone, brzydkie, pełne brakoróbstwa, przedkładające dyktat normatywów nad harmonię przestrzenną, kontekst historyczny oraz komfort i jakość życia mieszkańców.
Miało jednak swoje chlubne wyjątki, których jednym z najlepszych przykładów jest właśnie PR-5. I do takich wzorców powinniśmy nawiązywać, oczywiście przy współmiernym uwzględnieniu nowoczesności, jej uwarunkowań, inklinacji oraz możliwości technologicznych. Tym bardziej w Sopocie – mieście aspirującym do wyznaczania trendów i byciem symbolem klasy i prestiżu.
Krajobraz, również ten miejski, jest własnością nas wszystkich, każdego widza. Sztuka prowadzenia z pejzażem dialogu, odnoszenia się do niego z należytym szacunkiem i pokorą, szczególnie w takich miastach jak Sopot, powinna być wartością nadrzędną wobec doraźnego zysku i paradygmatu pieniądza. Architektura jest bowiem jednym z najtrwalszych śladów minionych czasów i zeszłych pokoleń. Należy zadać więc sobie fundamentalne pytanie: co my zostawimy potomnym i jak nas oni ocenią?